poniedziałek, 25 lipca 2011

ostani tydzień

Jeszcze kilka dni, jeszcze chwila i zapakujemy samochód po dach, wpakujemy dzieciaki do fotelików i wyruszymy w nieznane. Nie mogę się doczekać tej odskoczni od codzienności, oderwania od pracy i rutyny, czasu spędzonego we czwórkę, tak na spokojnie bez pośpiechu, z pewną dozą lenistwa, rozśpiewania, rozmodlenia, nowych ludzi, pięknych obcych jeszcze widoków. .Jednocześnie trochę mnie stresuje ten wyjazd, a powodów stresu mam kilka. Wśród nich niebagatelne znacznie ma kilkugodzinna podróż autem, z dwójką dzieci - przy czym jedno jest niespełna jednoroczne i trochę obawiam się, że całą drogę będziemy słuchać koncertu, urozmaicenie może polegać na tym, że na zmianę będzie występ solowy i w duecie. Dodatkowo pan mąż dziś ponownie wyjechał na spotkanie i wróci  dopiero w czwartek po południu, więc nie wiem jeszcze jak ogarniemy się z pakowaniem i szykowaniem do drogi bo zostanie nam na to jeden dzień, w którym to dniu ja jestem normalnie w pracy.. No cóż pozostaje tylko modlić się o dobrą organizację czasu;)

czwartek, 9 czerwca 2011

Kolejny krok ku dorosłości

Oleńka, nasza pięcio i pół letnia panna, już od pewnego czasu chciała sama pójść do szkoły. Pomimo, że ze szkołą mieszkamy przez płot i furtka do szkoły jest koło naszej bramy, dotychczas odmawialiśmy. Wczoraj jednak stwierdziłam, że jej pozwolę, byłam w domu i mogłam ją obserwować. Wyszłyśmy razem na podwórko i panna pomaszerowała sama (a raczej pobiegła) przez boisko do swojej szkoły, oczywiście pod moim czujnym okiem towarzyszącym jej do samych szkolnych drzwi, za którymi znikła:) Po powrocie była z siebie bardzo dumna. Ja oczywiście też jestem z niej bardzo dumna, dumna z tego, że nie trzyma się kurczowo mojej spódnicy, lecz samodzielnie próbuje "podbijać" świat. Pozwalam jej na te małe, samodzielne kroczki, które dla niej tak wiele znaczą, chociaż dla mnie są czasami dość trudne, bo chcę żeby proces jej usamodzielniania się następował powoli, żeby nie była od razu rzucona na głęboką wodę. Żeby przy tych małych rzeczach nabierała pewności siebie i wiedziała, że sobie poradzi.

Z cyklu teksty Oleńki

W czasie wizyty u znajomych, która zaczęła się przeciągać, bo dzieciaki nie chciały się rozstać, wołam po raz kolejny Olę do wyjścia a ona na to:
Mamo uzbrój się w cierpliwość:/

Bawimy się w zabawę według scenariusza Olci, w pewnym momencie koncepcja zabawy się zmieniła i panna mówi "Mamo napadłam na pomysł ...."

Ostatnio Olcia miała szczepienie (odwlekane zresztą już pół roku), była bardzo dzielna i po wyjściu z gabinetu stwierdziła:
"Jestem z siebie taka dumna, że nie płakałam przy szczepionce".
Hmm... to miał być mój tekst:)

czwartek, 2 czerwca 2011

Dziewięć i pół miesiąca

Czas pędzi nieubłaganie. Nasz malutki syneczek ma już dziewięć i pół miesiąca. A jaki jest? Radosny, niesamowicie ciekawski, wszystkiego musi dotknąć, spróbować jak smakuje, obejrzeć z każdej strony. Zakochany w swojej starszej siostrze i naśladujący ją. Niesamowitą frajdę sprawiają im obydwojgu zawody w pisku, Olusia piszczy, a Michaś ją naśladuje, kopiuje siostrę też w innych rzeczach: Olusia się śmieje Michaś tak samo, kiedy starsza siostra płacze Michaś też płacze, kiedy coś je Michaś też musi coś wszamać.
Rozwój Młodego postępuje jak dla mnie bardzo szybko. Chłopak raczkuje, staje przy meblach, chodzi przy nich w bok lub pchając przed sobą przedmioty (plastikowy stolik i odkurzacz), gada, śpiewa, robi papa i klaszcze, powoli zaczyna pokazywać jaki jest duży, a dziś stanął bez trzymania na kilka sekund. Śmieje się od ucha do ucha pokazując osiem białych zębów, wtula się w kochane osoby, czaruje swoimi niebieskimi oczętami i buzią aniołka. Jest też urodzonym aktorem, potrafi głośno płacząc manifestować swoje niezadowolenie albo informować jak bardzo jest skrzywdzony, co chwila jednak sprawdza, czy aby na pewno inni to widzą i gdy ma publiczność  zwiększa swoje zaangażowanie:) Chwil płaczu jest dość mało, bo woli odkrywać świat niż płakać. Potrafi sam się trochę pobawić, kiedy dojrzy otwarte drzwi pędzi żeby oglądać świat zewnętrzny. Zawarł już znajomość z naszymi psami podwórkowymi i chętnie się z nimi wita. Odbył kilka spacerów na kostce przed domem (oczywiście na kolanach), ale wyprawę w rabatki udaremniłam mu ja.
Ma dobry apetyt, smakuje mu prawie wszystko (choć czasem zdarzają się gorsze dni), nadal jednak najlepsze jest mamusiowe mleczko. Potrafi robić kilka pobudek w nocy, ale też potrafi przespać całą noc i to się mniej więcej równoważy. Po obudzeniu rano najczęściej bawi się w łóżeczku i pokrzykuje (eeee mamamama) oraz patrzy czy już wstałam.
Z niewiadomych dla mnie przyczyn, upodobał sobie walory smakowe papieru i niestety jak na razie czytanie książeczek nie jest prawie możliwe, bo Michaś woli książki zjadać niż słuchać ich treści i oglądać obrazki:/
Jednym z ulubionych miejsc zabawy jest łazienka, a konkretnie bidet, zwłaszcza od czasu kiedy odkrył, że potrafi puścić wodę i może nią chlapać. Od progu widać, że Michaś urzędował w łazience:)
Jest domatorem, kiedy wychodzimy zachowuje się dobrze, bawi się, śmieje, jest pogodny dopóki się nie zmęczy, ale po powrocie do domu widać jak się relaksuje, że znika pewne napięcie, nawet zmęczony z radością gania po domu jakby się z nim witał. Jest przy tym naprawdę uroczy.
Powiem nieskromnie, że fajny z niego dzieciak.

czwartek, 5 maja 2011

na dywaniku

Tak mi się dziś trafiło z rana, że spotkałam się twarzą w twarz z przełożoną swą i to nie bezpośrednią, ale przełożoną przełożonych. Spotkanie do miłych nie należało bo "pochwała" za spóźnienie mi się dostała. Grunt to mieć szczęście - spóźnić się raz do pracy całe 3 minuty i zawędrować prosto do osoby widywanej kilka razy w roku, najczęściej w okolicy świąt.
A tak na marginesie to zaskakuje mnie działanie miejscowej placówki oświatowej, do której uczęszcza starsza latorośl. Zdziwienie me spowodowane jest długością trwania długiego weekendu majowego, który o dziwo zaczął się już w piątek (nie po lekcjach lecz przed, bo ich zwyczajnie nie było), trwał jeszcze w środę (zajęć nadal nie było) a dziś niby się zakończył, ale niezupełnie bo zajęć świetlicowych dziś i jutro nie ma. Wiadomość wyczytana dziś o poranku na drzwiach sali lekcyjnej zaskoczyła mnie nieco i opóźniła dotarcie do pracy, wymusiła też całą serię działań w celu ustalenia godziny odbioru Olci ze szkoły, bo plan lekcji też się zmienił, ale znikł z drzwi zastąpiony innymi informacjami. Hmm:/

wtorek, 3 maja 2011

"A teraz maj dokoła maj wyświęca ogrody..."

Za oknem wiatr szarpie gałązkami drzew z niedojrzałymi jeszcze listkami, na parapecie zewnętrznym stoją bratki czekające na odrobinę dobrej ziemi, ażeby w niej się rozrosnąć i cieszyć oczy, a w sercu niestety smutek. Bo wczoraj jeszcze był nasz czarny kocur Sprytek, a dziś już go nie ma, został smutek i wspomnienia. Dziwnie tak jakoś:(

sobota, 19 marca 2011

Trochę trudno

Wydaje się, że mam wszystko ogarnięte, że radzę sobie z dzieleniem obowiązków domowych i zawodowych. Czuję się trochę zmęczona fizycznie, ale nie jest to zmęczenie wywołujące niemożność działania. Sypiam wystarczającą ilość godzin, no chyba że dzieć najmłodszy ma gorszą noc, ale to jest raz na kilka dni albo choróbsko, tak jak ostatnio, się przyplącze.
Babcia też radzi sobie dobrze, Michaś pieje z radości kiedy babcia bladym świtem (no powiedzmy;)) wchodzi do naszego domu, sypia, je i bawi się w czasie mojej nieobecności.  A jednak gdzieś w zakamarkach mojej podświadomości czai się poddenerwowanie i lęk i znienacka ujawnia się nagłą irytacją z błahostek w gruncie rzeczy. Mnie samą zaskakuje nagle podniesiony ton głosu, problem stworzony tam gdzie problemu tak naprawdę nie ma.  Wychodzi więc na to, że fizycznie jest dosyć łatwo ale emocjonalnie gorzej, jeszcze emocje nie dojrzały do rozdzielenia na 8 godzin dziennie z Maleństwem.

sobota, 12 marca 2011

Chorobowo

Chorobowo u nas znowu się zrobiło. Już nie tylko ja wymagam leczenia. Również Oleńka a może i Michaś złapali niepożądanego wirusa. W każdym razie panna walczy z gorączką, która przekracza 39 stopni:( Jarek pojechał z nią dziś na izbę przyjęć, bo sobota a wszyscy okoliczni lekarze wybrali się dziś, jak na złość, na szkolenie i wszyscy byli nieosiągalni. Nie starczyło mi odwagi, żeby i małego, co do którego nie jestem pewna czy jest chory, posyłać razem z nimi. W przypadku Oli też nie mam pewności co do trafności diagnozy. Lekarz zdiagnozował mianowicie wirusa objawiającego się tak wysoką gorączką. Osłuchowo podobno czysto, gardło i uszy w porządku, jedynie węzły chłonne trochę powiększone. Zalecone ma jedynie środki przeciwgorączkowe i przeciwbólowe a w razie gdyby ból gardła się pojawił tantum verde. Stresuje mnie ta temperatura, bo zawsze byłam przekonana, że kiedy tak mocno się podnosi to coś poważnego dzieje się w organizmie. No ale lekarzem nie jestem i się nie znam. Oby to rzeczywiście nie było nic poważnego.

czwartek, 10 marca 2011

Dziecięca bezpośredność

Wczoraj z powodu tragicznego wypadku musiałam na wizycie u lekarza stawić się z dziećmi (no mogłam jeszcze co prawda z niej zrezygnować). Oleńka wpadła na pomysł, żeby dowiedzieć się o dochody lekarzy, spytała więc panią doktor czy lekarze dużo zarabiają.
Pani doktor wybrnęła całkiem nieźle, chociaż było widać przez dłuższą chwilę konsternację na jej twarzy. A odpowiedź jest następująca: lekarze zarabiają sporo, ale długo nie ma ich w domu, bardzo dużo czasu spędzają w pracy.

środa, 9 marca 2011

Zatraciłam mowę

Bolało mnie gardło i głowa też mnie bolała. Skutkiem tego bólu dziś rano straciłam głos. Czy to znaczy, że jutro stracę głowę?
A córka, kiedy próbowałam jej coś ważnego powiedzieć nie posiadając głosu, zapytała:
Mamo czy możesz mówić wyżej?
Hmmm:/
Z tego wszystkiego odwiedziłam dziś lekarza, który, przepisał leki i  nakazał siedzenie w domu. Tym sposobem w pracy byłam aż 7 razy po 10 miesięcznej przerwie i od jutra zaczynam nieplanowany wypoczynek.

środa, 2 marca 2011

Zmiany, zmiany, zmiany w telegraficznym skrócie

Córka z mamą zmieniły fryzury, skromnie powiem, że wyglądamy ładnie:) Fryzjer spisał się na medal:) Mama zadowolona, córka jeszcze bardziej, zwłaszcza że fryzjer piękne loki dziewczęciu zakręcił:)

Michaś wyćwiczył przewroty brzuch-plecy, plecy-brzuch do tego stopnia, że trzy noce temu zastałam go śpiącego na brzuszku, pierwszy raz w jego ponad półrocznym życiu spał w tej pozycji. Poza tym w piątek poprzedniego tygodnia  światło dzienne ujrzał mały, biały ząbek - dolna lewa jedyneczka naszego syneczka:) Czyli te krzyki, którymi ostatnio nas męczył miały swoje źródło w zębie;)

Mama zakończyła wraz z początkiem marca okres "urlopowy" i wróciła do pracy, co okupiła:
bezsenną nocą przed rozpoczęciem pracy,
bólem brzucha ze stresu jak też ten mały półroczny szkrab przywiązany mocno do mamy sobie poradzi przez 8 godzin dziennie bez karmicielki,
kolejną bezsenną nocą po powrocie do pracy bo dziecko się rozregulowało i pory snu i czuwania się zmieniły - padł o 18, w standardowej porze kąpieli i karmienia smacznie spał więc został nakarmiony "na śpiocha" a od północy zaczęły się systematyczne pobudki, o 4 nad ranem dziecko obudziło się na dobre i zaczęło gadać, śmiać się i brykać w łóżeczku wykazując dużą chęć do zabawy, zostało przystawione do piersi i jadło od 4 do 6!
drastycznym zmniejszeniem obecności w "sieci"
pierwszą wpadką w pracy czyli próbą nagrania swojego prywatnego nr telefonu na poczcie głosowej podatnika, a po zorientowaniu się o pomyłce głupawką, kompletną pustką w głowie i niemożnością przypomnienia sobie nr służbowego. (Miejmy nadzieję, że podatnik ma poczucie humoru).
zniesmaczeniem z powodu męskich zachowań na widok odzianego w biustonosz i ukrytego pod niewydekoltowaną bluzką biustu matki karmicielki i jej nowej figury. Męskie zachowania sprowadziły się do niemożności wyartykułowania normalnego zdania a wydania niezrozumiałego bełkotu i próbą wejrzenia, co też jest pod tą bluzką.

piątek, 25 lutego 2011

Mama

Jupi jupi:) Michaś dziś sprawił mi wieelką niespodziankę, miód na moje uszy:). Pewnie chciał to zrobić po raz pierwszy kiedy byłam przy nim. Powiedział swoje pierwsze MAMA! Nie tata, nie baba, nie lala, ale właśnie MAMA :)

Dynamiczny smakosz

Michaś z dnia na dzień robi się coraz bardziej dynamiczny. Ten jego dynamizm momentami przerasta moje tempo ratowania przedmiotów, bo tempo ratowania dziecia jeszcze na szczęście działa perfekcyjnie. Dziecko nigdzie nie posiedzi spokojnie. Będąc na kolanach łapie wszystko co jest w zasięgu rąk z każdej mojej strony, w kilka sekund jedną ręką przekręcił klawiaturę komputerową, złożył jej nóżkę, włączył przeglądarkę internetową i przywitał się z tatusiem na skypie (który to tatuś przebywał oczywiście w odległych krainach ale bezbłędnie rozpoznał pismo synusia;)), ja w tym czasie próbowałam dziecko powstrzymać, bezskutecznie jak widać. Kiedy jest na podłodze, pomimo braku umiejętności raczkowania, wędruje po całym pokoju i bada wszystko co znajdzie na swojej drodze. Tym sposobem zgłębił już smak kół wózka, obejrzał jego podwozie, popróbował jak smakuje piłeczka, którą najczęściej bawi się kot, odkrył że kwiat można potarmosić i na skutek tego tarmoszenia spadają listki, a listek z fikusa skonsumował. No może raczej podjął nieudaną próbę skonsumowania, bo listek utknął mu w gardle. Matka się zorientowała, że dziecko coś dziwnie się zachowuje, zbadała małą paszczę i odkryła listek wystający z gardła, zagłębiła palce i listek wyciągnęła przy trzeciej próbie (refleksję po tym fakcie jakby nie było miałam głęboką i wewnętrznie ucieszyłam się z obcięcia wcześniejszego wieczoru paznokci u rąk mych własnych).
Nasze ciche i spokojne do niedawna dziecko zrobiło się głośne i chyba nieco sfrustrowane. Sfrustrowane tym, że nie umie się przemieszczać do przodu, do obranego celu. Pełza do tyłu, przewroty na boki też nie zawsze dają pożądany efekt i tym sposobem obrany cel się oddala zamiast przybliżać i Michaś wrzeszczy i rozpacza (co nie przeszkadza mu oczywiście zapoznać się z innymi przedmiotami napotkanymi na drodze). Oczywiście jak tylko ktoś przybędzie na ratunek uśmiech od ucha do ucha od razu rozświetla rozwrzeszczanego buziaka. Oprócz wrzasków jest głośny śmiech i radosne piski, których maluch nie skąpi. Wystarczy że siostra, mama, tata albo ktoś pojawi się w drzwiach i radość aż bulgoce w maluchu. Wszelkiej maści miny i dźwięki a nawet zwykłe przybliżenie głowy do brzucha wyzwala lawinę radości.
Źródło każdego dźwięku musi być ustalone. Czasami kiedy już zasypia a coś stuknie, ktoś tupnie, krzyknie, wyda jakiś niecodzienny odgłos, Michaś otwiera czujnie oczy i sprawdza, wystarczy wtedy że spokojnym głosem wyjaśnię mu co się dzieje i zasypia. Zachwyca mnie ta jego bezgraniczna ufność, chwyta za serce, a spontaniczna radość rozbraja.

środa, 23 lutego 2011

Co lepsze?

Kiedy szykowaliśmy się dziś do spania wśród serii poważnych i mniej poważnych pytań Oleńkowych padło takie, które prawie powaliło mnie na kolana:
Lepiej mieć złamany nos czy nogę?

poniedziałek, 21 lutego 2011

Mamy półroczniaka

Wydaje się jakby dosłownie kilka dni temu wiercił się i rozpychał jeszcze w moim brzuchu, jakbyśmy dopiero co spotkali się twarzą w twarz, jakby przed chwilą uśmiechnął się do mnie swoim pierwszym uśmiechem. A to już pół roku. Pół roku w czasie którego nasz maluch zrobił się dwa razy cięższy, urósł znacznie, z bezbronnego maleństwa, które ufnie wtulone we mnie spędzało długie godziny, które trochę płakało, ulewało w dużych ilościach, spało z wyrazem anielskiego spokoju na buziaczku zmienił się w ruchliwego chłopca. Jest niesamowicie ciekawy świata, na kolanach nie posiedzi spokojnie, wszystkiego musi popróbować, obejrzeć, dotknąć, zobaczyć. Pomimo tego że nie raczkuje jest w stanie dotrzeć do upragnionego celu dzięki pełzaniu, obrotom wokół własnej osi i przewrotom z brzucha na plecy i odwrotnie. Do zabawy preferuje piloty, telefony komórkowe, talerze, łyżki, kubki i klawiaturę komputera (do monitora jeszcze nie jest w stanie dosięgnąć) a jeśli weźmie do ręki zabawkę przeznaczoną dla jego grupy wiekowej największą uwagą obdarza metki i czułki (np. biedronkowe). Przez długi czas największym zainteresowaniem obdarzał ludzką dłoń poruszającą się nad jego twarzą. Lubi jeść i jeśli widzi, że my coś jemy potrafi upominać się o swoją porcję głośno wrzeszcząc. Lubi raczej wyraźne smaki i nie odpowiadają mu bezpłciowe papki dla maluchów, chętniej zje kwaśne jabłko niż prawie bezsmakową zupkę jarzynową z kaszą manną. Pije ze szklanki prawie jak dorosły, czym zaskoczył mnie mocno już przy pierwszym podaniu kompotu, który sama piłam. Nie zna smoczka uspokajacza bo jest maluchem pogodnym i do uspokojenia, kiedy przychodzi gorszy moment, wystarczy samo przytulenie albo chwila zabawy. Ma naturę domatora, kiedy wracamy do domu po dłuższej nieobecności wykazuje dużą radość i zachowuje jakby witał się z każdym kątem. Uwielbia starszą siostrę i często aż pieje na jej widok, a wszystko co Oleńka robi budzi u niego duże zainteresowanie.
Ma na swoim koncie kilka chorób, najgorsze z nich to ospa przechodzona na początku trzeciego miesiąca życia i ostre zapalenie oskrzeli w piątym miesiącu. Ale co się dziwić, niemal co rano odprowadza siostrę do szkoły, po południu ją odbiera i ma spory kontakt z osobami potencjalnie zarażającymi.
Ostatnio z dużym zaangażowaniem ssie swoje palce u stóp i ćwiczy swój charakter. A charakterek chyba ma niczego sobie. W czasie kąpieli zdarza mu się mieć inną koncepcję niż mama i tata i kiedy my go kładziemy i myjemy on wrzeszczy i kopie energicznie nogami bo chce siedzieć, po posadzeniu dziecko zmienia się w oazę spokoju i  niemalże z namaszczeniem chlapie wodę rączką. Często przypomina o swojej obecności, ale nie płaczem a piskami i pokrzykiwaniem, jest wyraźnie zafascynowany swoim głosem i możliwościami swoich strun głosowych. Generalnie fajny z niego maluch, raczej z tych wyciszonych wewnętrznie ale wiedzących czego chcą, chociaż zdarzają mu się chwile frustracji i niezadowolenia.

środa, 16 lutego 2011

koncert na dwa głosy

Dzieciaki były na dole, ja na górze mierzyłam firankę, Michaś znudzony zaczął płakać, Olcia próbowała go uspokoić ale starania przynosiły odwrotny skutek i Mały zamiast się uciszyć darł się coraz głośniej. Po chwili do brata dołączyła siostra i tak sobie oboje ryczeli. Kiedy po minucie dotarłam na dół już obydwoje się zanosili. Synek bo chciał mamę, córeczka bo Michaś płakał i nie dał jej się uspokoić (czyli że ambicja najlepszej siostry na świecie została ugodzona do żywego).

niedziela, 13 lutego 2011

Niezły ananas

Nakarmiłam Michasia a ponieważ była pora spania i synuś wykazywał oznaki senności, zapakowałam go do wózka i zaczęłam wozić coby przyspieszyć proces zasypiania. Dziecko jednak miało inne zdanie na temat spędzania czasu i zaczęło głośno wrzeszczeć, więc je wyciągnęłam z wózka, bo mój organ słuchu mógł ucierpieć od nadmiaru decybeli generowanych przez małego ssaka. A co synuś na to? Zaczął się głośno śmiać prosto w twarz matce. Miał przy tym minę jakby zyskał pewność, że zawsze mnie zmanipuluje;)

piątek, 11 lutego 2011

Urozmaicone wieczory i poranki

Jeśli ktoś powie, że kobieta, matka dwojga dzieci przebywająca aktualnie na urlopie wypoczynkowym może narzekać na brak zajęć i nudę to go wyśmieję. Weźmy na przykład dzień wczorajszy i dzisiejszy poranek. Wczoraj Oleńka zasygnalizowała, że boli ją brzuch. Aha, pomyślałam, zapowiada się super noc. Wieczorem kazałam mężowi postawić przy łóżku małej miskę, coby jej nocą nie szukać. No i oczywiście instynkt mnie nie zawiódł. Panna usnęła ładnie, bez problemu by po kilku godzinach, kiedy ja już zapadałam w objęcia Morfeusza, zacząć jęczeć i stękać. Zerwałam się z łóżka i pognałam do jej pokoju, w samą porę by zdążyć jeszcze podstawić miskę. Panna zasnęła, ja wróciłam do łóżka i nasłuchuję i po pół godzinie powtórka z rozrywki. Kiedy zasnęłam snem tak kamiennym, że nawet mąż udający się na spoczynek (w godzinach mocno nocnych jak zwykle) mnie nie obudził. Za to o 3 w nocy obudziła mnie córka, która przyszła szukać papieru toaletowego w naszej sypialni:/ a papier był potrzebny do wysmarkania nosa. Kiedy rano się obudziłam (godzina piąta) pomyślałam, że to jakaś złośliwość losu. Kiedy Michaś, budzący się zwykle 2 razy w ciągu nocy, przespał wyjątkowo całą noc to córka zafundowała mi kilka pobudek. Po niezupełnie przespanej nocy obudziła się sama po szóstej i zaczęła swą zwykłą aktywność, gdzie w dni kiedy idzie do szkoły  ma problem ze zwleczeniem się z łóżka o siódmej .
Michaś obudził się w okolicach szóstej i zabrał się za konsumpcję, zwykle po porannym posiłku jeszcze trochę przysypia, dziś też miałam na to nadzieję ale minęła godzina a syn nie wykazywał senności. Wreszcie po kolejnych trzydziestu minutach zaczął przysypiać a ja wraz z nim. W trakcie tego przysypiania zaczął nagle energicznie kręcić głową na boki i... zwymiotował. Jak ktoś nie wiedział jak wygląda wymiotujący niespełna półroczny niemowlak to stanowczo lepiej żeby tak pozostało. Ja dotychczas nie widziałam i było mi z tym całkiem dobrze. W każdym razie taki widok od razu rozbudza, a maluch w trakcie około półgodzinnego niezbyt intensywnego, wydawałoby się, ssania zjada kolosalne ilości mleka. Ilości tak duże, że maluch jest cały mokry i brudny od czubka głowy po pas, pół poduszki do tego stopnia, że przemięka na drugą stronę, część kołdry (na szczęście niewielka) i fragment materaca. Generalnie jednak wszystko jest do mycia, prania i czyszczenia, z czego najmniej problematyczne jest wyczyszczenie dziecka.
I gdzie tu czas na nudę?

czwartek, 10 lutego 2011

Z cyklu teksty Oleńki

Wczorajszego wieczora wpada Oleńka do kuchni i woła:
Mamusiu jestem agrafką
Kim?
Agrafką.
To znaczy, że coś spinasz?
Nie, robię zdjęcia.
To znaczy, że jesteś fotografką.
Aaaaaa:)

-----
Mamusiu nie mów, że jestem siostrzyczką Michałka tylko siostrą, bo jak mówisz siostrzyczka to on myśli, że jestem od niego młodsza, a ja przecież jestem od niego starsza.

poniedziałek, 7 lutego 2011

nawyk i jedyna słuszna królewna:)

Mamy pewien nawyk. Oleńka zawsze kiedy się uderzy, skaleczy, przewróci, generalnie kiedy coś ją zaboli jest całowana w bolące miejsce (dla uśmierzenia bólu oczywiście:)) dziś przewróciła się i mówi: "pocałuj mi pupkę, bo sobie uderzyłam":D
-------
Dziś w szkole odbył się wielki bal karnawałowy. Pierwszy szkolny bal, w którym uczestniczyła nasza panna. Przebrana była oczywiście za księżniczkę, jak niejedna zresztą dziewczynka z jej klasy i szkoły. No ale prawdziwa księżniczka może być tylko jedna i nasza córka nie miała wątpliwości kto nią jest:) Główną atrakcją balu była dyskoteka dla całej szkoły prowadzona przez didżeja. (O didżeju słuchaliśmy opowieści przez cały weekend, na cześć didżeja została ułożona specjalna piosenka, didżej urósł do rangi bohatera narodowego niemalże). Rzeczywiście dobrze poprowadził całą imprezę, dla każdego było coś fajnego, a zadanie miał niełatwe bo rozpiętość wiekowa duża - od zerówki do klasy szóstej i nawet rodziców włączył do zabawy. Dzieciaki się wytańczyły, wykrzyczały, wywściekały, wyskakały. Najmłodsze dzieci (w tym nasza królewna Bella) wzięły udział w konkursie na króla i królową balu. Nasza panna wystartowała w konkursie z.... różowym prosiaczkiem:) zajęli całkiem dobrą lokatę bo trzecie miejsce. Kryterium oceny był balonik trzymany najpierw nosami, brzuchami, potem kolanami (tu niestety po królewskiej śliskiej szacie się ześliznął na podłogę), następnie odbijany. Księżniczka nieco się posmuciła, że nie zajęła pierwszego miejsca, ale pocieszyła się rysowaniem w swojej własnej sali i odrobiną słodyczy. Królową balu została biedronka:) Bal bardzo się podobał, chociaż okazało się, że didżej trochę odbiegał od wyobrażeń dziecka, bo Oleńka spodziewała się chyba bardziej kogoś na kształt komika.
W czasie gdy panna balowała, Michasiem zajmowała się babcia (taka mała wprawka przed marcem). Babcia radziła sobie całkiem nieźle, dziecię pospało, trochę zjadło, chociaż normalnie zjada więcej, pobawiło się z babcią. Gorzej radziła sobie matka. Po dwóch godzinach okazało się, że pewna część ciała matki karmiącej prawie eksploduje od nadmiaru zawartości i trzeba migiem do domu gnać i dziecko przystawić, albo odciągnąć. Tym bardziej to dziwne, że już od jakiegoś czasu Michaś je danie powiedzmy obiadowe w tym czasie i tylko mlekiem popija. Chyba to popijanie jednak jest popiciem tylko z nazwy i dziecko przez minutę-dwie wyciąga całkiem sporo. Ciekawe jak to będzie po powrocie do pracy.

piątek, 4 lutego 2011

Przyjaciółki

Pierwszy raz spotkały się w przedszkolu, przez 10 miesięcy spędzały ze sobą czas prawie codziennie, czasem bawiąc się razem czasem osobno. Po powrocie do domu zawsze miały wiele do opowiadania o tej drugiej. Ich drogi się rozeszły po zakończeniu przedszkola. Każda z nich rozpoczęła zerówkę w innej szkole. Ale nadal ciągnęło i ciągnie jedną do drugiej i po szkole, jak jest możliwość, odwiedzają się nawzajem. Tak też było wczoraj. Spędziły razem ponad 4 godziny. Bawiąc się cichutko, albo z dzikim wrzaskiem, bieganiem i tupotem coby rozładować nagromadzoną energię, jakby im nie przypomnieć to nic by nie jadły:) Nawet sprzątanie po zabawie to przyjemność bo można to zrobić razem:)  Przy rozstaniu wielkie narzekanie, że jeszcze za wcześnie (a pora kiedy nasza panna siedzi już w wannie). Po powrocie wyrzuty - dlaczego nie mogą chodzić razem do szkoły i moje tłumaczenie, że teraz nie mogą bo nie ma takiej możliwości, ale jest duże prawdopodobieństwo, że do gimnazjum razem będą chodziły i wielka radość Oli. Ciekawe czy do tego czasu ta dziecięca przyjaźń przetrwa.
Jest też druga przyjaciółka, młodsza nieco, którą Oleńka zna już od pierwszych miesięcy tej młodszej. Przyjaźń  mniej dojrzała, nie pozbawiona ducha rywalizacji o zabawkę, ograniczona odległością blisko stu kilometrów niemniej jednak wielka, niemalże siostrzana. I w tym przypadku jest tęsknota, upominanie się o spotkania, oczekiwanie na nie w wielkiej ekscytacji i odliczanie dni. Jest pomiędzy dziewczynkami jeszcze bariera wieku, jeszcze przez telefon nie potrafią ze sobą rozmawiać, ale kiedy Ola wypatrzy mnie rozmawiającą z mamą Mai chce chociaż przez chwilę porozmawiać ze swoją przyjaciółką. Na pytanie kto jest jej najlepszą przyjaciółką prawie zawsze w odpowiedzi pada Maja i Weronika.
A matki serce rośnie, bo przyjaźń to wielki i piękny dar o czym bardzo dobrze matka wie bo jest też trzecia przyjaźń, dojrzalsza nieco, że się tak wyrażę. Przyjaźń zapoczątkowana w okresie studenckim, której leci już dwunasty rok. Przyjaźń pamiętająca jeszcze czas młodzieńczej swobody z beztroskim śmiechem, żartami, zabawą, pierwszym samodzielnym wyjazdem nad morze. Uczestnicząca we wszystkich ważnych wydarzeniach coraz doroślejszego życia: ślubach, urządzaniu mieszkania, ciążach, witaniu nowo narodzonych dzieci, budowie domu. Przyjaźń ciesząca się z pozytywnych zdarzeń i powodująca bezsenność w przypadku problemów w życiu przyjaciółki. Przyjaźń ograniczona odległością, ale z długimi godzinami wygadanymi przez telefon, gdy nie można było spotkać się osobiście. Przyjaźń ze wspieraniem w trudnych momentach, z krytyką gdy jest potrzebna i z chwaleniem tego co dobre, z szukaniem rozwiązania problemu, ze zwykłym wysłuchaniem (nawet tego co wydaje się błahe) i zrozumieniem.
Jedną z rzeczy, których życzę moim dzieciom jest właśnie prawdziwy, dobry przyjaciel.

czwartek, 3 lutego 2011

środa, 2 lutego 2011

mimochodem

Tak patrzę na moje dzieciaki i nadziwić się nie mogę jak się rozwijają. Czasami czekam długo aż jakaś umiejętność się pojawi a ona nagle, bez zapowiedzi, tak jakby mimochodem, się zjawia. Tak ostatnio było z mówieniem literki "r" przez Oleńkę. Całe pięć lat jej nie mówiła, już trochę zaczęłam się zastanawiać, czy logopeda nie będzie potrzebny. A tu nagle w poprzednim tygodniu córa coś opowiada i niespodzianka - słyszę r tam gdzie być powinno, kazałam jej powtórzyć i znowu tak samo. Ona nawet nie zauważyła, że je wymawia poprawnie. Powoli wychodzi jej gwizdanie a jeszcze dwa tygodnie temu była sfrustrowana, że nie potrafi gwizdać:) Wczoraj starła całe jabłko na tarce (razem z ogryzkiem, ale co tam, przynajmniej trochę więcej było:)). Niby nic wielkiego ale poprzednim razem próba tarcia zakończyła się zabawą w berka z jabłkiem po całej kuchni, gdzie jabłko było gonionym.
Michaś z kolei przyciąga swoje stopy coraz bliżej ust a jeszcze tydzień temu wcale się nimi nie interesował. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że ma nogi:) teraz uważnie je obserwuje i nawet w czasie karmienia piersią trzyma uniesione do góry, w trakcie zasypiania zresztą też:)
Trafiłam ostatnio na informację, że w Lidlu w tym tygodniu są tańsze pieluszki Pampers, które najczęściej kupuję i pognałam do sklepu już pierwszego dnia promocji, coby tego upragnionego artykułu dla mnie (a raczej dla dziecka mego) nie zabrakło. I co się okazało? Że pieluszki to może i są tylko sklepu nie ma, w budynku wielki remont  a przed budynkiem wielka informacja  - zapraszamy do naszych najbliższych sklepów i podane nazwy miejscowości. Hmm... ciekawe czy gdybym przejechała kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę i tyle samo  z powrotem  te pieluchy by jeszcze wyszły chociaż złotówkę taniej niż ich regularna cena:/ Mimochodem rozwiązała się zagadka dlaczego ostatnimi czasy w soboty w Kauflandzie stoi się prawie godzinę w kolejce do kasy, a na parkingu nie ma gdzie zaparkować:)

poniedziałek, 31 stycznia 2011

bilet

Byłam dziś z Michasiem na kontroli u lekarza. Po 12 dniach antybiotyku, 5 dniach sterydu i zakazie przez 3 tygodnie wychylania nosa za drzwi dostaliśmy wreszcie upragniony bilet wstępu na świat zewnętrzny. Dziś z niego skorzystaliśmy i refleksję mam jedną: zimno jest. Tak długo nie wychodziłam (oprócz wyjść dwu-trzyminutowych kilka razy), że odzwyczaiłam się od chłodu jaki panuje na zewnątrz. Dziwnie mi jakoś było, tak obco w mojej własnej drżącej skórze. Teraz codziennie będę się do tego chłodku przyzwyczajać i nawet się cieszę:) Może czapkę, szalik i rękawiczki z czeluści szafy wyciągnę:)

sobota, 29 stycznia 2011

O Michasiu słów kilka

Michaś, jak na pięciomiesięczniaka przystało stał się mocno ruchliwy. Ta ruchliwość spowodowała, że musiał zostać zdekanapowany i z kanap, na których wiódł żywot wygodny, aczkolwiek ostatnimi czasy związany z pewnym ryzykiem, zszedł do podziemi, a raczej rozpoczął swą działalność poznawczo-najazdową na kocach rozpostartych na podłodze. Koce wydawały się rozwiązaniem bezpiecznym i wystarczająco chroniącym przed chłodem podłóg. Nic bardziej mylnego, ponieważ co chwilę znajduję dziecko poza obszarem koca, ostatnio atakującego nogi deski do prasowania znajdującej się w dalszej dali i nogi od stolika znajdującego się w bliższej dali. Dzieć jeszcze nie raczkuje więc zagadką pewną jest dla mnie jak do nich dotarł:/ Atakował z takim zapałem, że obydwa ułatwiacze życia dorosłych groziły wywróceniem wraz z całą zawartością, a znając złośliwość rzeczy martwych wylądowałyby pewnie na maluchu.
Wraz z ukończeniem piątego miesiąca Michaś zaczął bardzo sprawnie przekładać przedmioty z ręki do ręki, bardzo uważnie je obserwować i celowo rzucać je na podłogę z pewnej wysokości, np. z krzesełka do karmienia, albo własnego łóżeczka. Celowość działań zauważyłam kilka dni temu, gdy zabawka zaczepiła się o jego rękę i nie spadała, a na twarzy malucha wyraźnie było widać napięcie i oczekiwanie, aż wreszcie zadowolenie po usłyszeniu oczekiwanego hałasu:) Siła rzutu jest dość znaczna i Mały dokonał dziś swego pierwszego dzieła zniszczenia. Wyrzucił grzechotkę z łóżeczka na podłogę z paneli i zabawka się rozpadła:) Od razu znać męską dłoń:D

piątek, 28 stycznia 2011

przegląd Oleńkowych tekstów

-Mamusiu czy Pan Bóg stworzył niebo, drzewa, kwiatki, ptaki?
-Tak, Pan Bóg wszystko stworzył.
- A asteroidę też?
-------
- Mamusiu czy Pan Bóg może wszystko?
- Tak
- A tańczyć na lodówce?
--------
Mamusiu, tatusiu wyciągnęłam ślimaka na suchy ląd. (wyjęła go z kałuży:))
---------
Myślę, że wkrótce zostanę mamą, mam już 5 lat.(Oby nie wkrótce dziecino:) ja jeszcze nie jestem gotowa by zostać babcią:))
--------
Kazałam wyrzucić Oleńce paragon a ona bardzo chciała go sobie zostawić i ignorowała moje ponaglenia. W końcu poirytowana powiedziałam, żeby wyrzuciła bo ją wyprowadzę z tym paragonem.
Wtedy Ola nie czekając aż dokończę spytała:
- a dokąd mnie wyprowadzisz? Do lasu?
- Nie, do kotłowni.
- To nic, tatuś będzie mnie odwiedzał.
------
- Mamusiu kiedy my będziemy obchodzić Chanukę?
- My nie będziemy obchodzili Chanuki, Chanuka to święto żydowskie, a my nie jesteśmy Żydami.
- Aaaa, to K.....k Żydowo jest Żydem i będzie obchodził Chanukę.
- Nie, K.....k nie jest Żydem, on ma tylko na nazwisko Żydowo, my mamy na nazwisko .........., a on Żydowo.
--------
- uczyliśmy się dziś w szkole piosenki, takiej co śpiewaliśmy w kościele, mamusiu zaśpiewasz ze mną?
- A jaka to piosenka?
- "Teczko w żłobie"
Kto wie, kto odgadnie? Mi się udało trafić lecąc tekstami kolęd:) Chodzi o "pójdźmy wszyscy do stajenki"

Teksty są zbiorcze z dłuższego okresu, ale te najbardziej utkwiły mi w głowie

czwartek, 27 stycznia 2011

data i godzina

hmmm coś chyba jest nieteges bo jest 27.01.2011 godz. 8:34 a na blogu jeszcze dzień wczorajszy, datę i godzinę wstawia automatycznie:/

Już działa dobrze, dzięki naprawco:)

współpraca

Wczesnym rankiem dnia dzisiejszego w łóżku moim i męża mego nieobecnego zebrało się całe domowe towarzystwo. Tylko kota nie było, chociaż na pewno chciał być, bo w zamknięciu się o to głośno domagał. Ja zaszywałam dziury w rajstopach Oleńki (wydłubane palcami na udzie:/) a ona w tym czasie bawiła się z bratem. Kiedy poczuła nieprzyjemny zapach z pieluszki, postanowiła sprawdzić na własne oczy co też ten zapach generuje. Zaczęła więc ruchliwego małego rozbierać i kiedy Michaś bardzo mocno zaczął machać odnóżami z radości, że pozbywa się kolejnych części garderoby słyszę Olcię mówiącą z wielkim zaaferowaniem:
Michaś współpracuj ze mną.

wtorek, 25 stycznia 2011

diagnozy

Zapoznałam się dziś z diagnozą, którą przeprowadziła wychowawczyni naszej pięciolatce uczęszczającej do zerówki. Wyniki diagnozy miło mnie zaskoczyły. Nasza panna całkiem dobrze sobie radzi zarówno pod względem wiedzy i umiejętności, które powinno posiadać dziecko w jej wieku jak i emocjonalnie. Zwłaszcza o sferę emocjonalną byłam nieco niespokojna, bo rozpoczęcie nauki w "zerówce" pokryło się z przeprowadzką Oli do własnego pokoju i narodzinami młodszego brata, a jakby nie było to duże przeżycia. Jedyna uwaga jaką miała wychowawczyni dotyczyła tempa pracy. Oleńka trochę zbyt wolno wykonuje niektóre zadania, zamyśla się przy nich. Mamy więc ćwiczyć wykonywanie zadań na czas. Nie zaskoczyło mnie to, bo czasem to ślimacze tempo przejawia się przy ubieraniu, ja ubieram Michasia i siebie do wyjścia a w tym czasie Oleńka ma założone jedynie buty. Poćwiczymy:)
Druga diagnoza z dzisiejszego dnia nie była już tak pozytywna. Niestety Michaś nadal ma zapalenie oskrzeli. Walczymy z nim już 9 dni, poprawa jest ale jeszcze niestety osłuchowo nie jest dobrze. Pani doktor włączyła dodatkowe lekarstwo, niestety steryd i mamy w poniedziałek za tydzień zgłosić się do kontroli. Dobrze przynajmniej, że Mały dzielnie znosi podawanie tych wszystkich syropków, tabletek i inhalacje. Najwięcej problemów przysparza nam czyszczenie nosa. Wrzask jest przy tym taki, że dach prawie podskakuje, a dzieć cały spocony:)
Już nie mogę się doczekać kiedy wyzdrowieje i zaczniemy wychodzić na spacery. Siedzę w domu już 3 tydzień i jestem już tym trochę zmęczona. Pójście po Małą do szkoły jest dla mnie relaksem, bo na kilka minut wychodzę na świeże powietrze:) W tym tygodniu po raz pierwszy od kiedy Ola chodzi do szkoły musiałam włączyć do pomocy przy zaprowadzaniu i przyprowadzaniu dziecka rodzinę. Dobrze że na nich zawsze można liczyć, bo miałabym niemały problem co zrobić - jedno trzeba prowadzać i odbierać, a drugie nie może wychodzić z domu i ja sama jedna do tego bo mąż na obczyźnie albo w pracy.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

niewielka zmiana

Rzadko to się zdarza - w domu dwoje dzieci: jedno 5 miesięcy, drugie 5 lat a w tymże domu błoga cisza i spokój. Przez chwilę pewnie, ale trzeba łapać te chwile:) Młodsze usypiałam na górze, a i starsze (które zasadniczo już od dawna w dzień nie sypia) przycięło komara na kanapie w salonie. Pewnie tak ją zmęczył pierwszy dzień w szkole po dwóch tygodniach chorowania w domu. Mogliby tak spać codziennie:). Marzenie;)
Mąż odbywa swój comiesięczny "odlot", tyle że te kraje do których odleciał jakieś 20 minut temu nie są ciepłe i to trochę zmniejsza ból rozstania. Świadomość, że gdzieś grzeje kości a u nas mróz uczyniła by go (ten ból rozstania znaczy się) znacznie większym, zdominowanym zapewne przez wieeelką zazdrość.
Zmieniła mi się dziś liczba - a konkretnie liczba lat na liczniku. Trzy z przodu było już w zeszłym roku, teraz po tej trójce pojawiła się jedynka. Jakoś nie wywołuje to we mnie emocji, tak samo jak nie wywołało ich pojawienie się tej trójki z przodu. Większym przeżyciem było dla mnie osiągnięcie 19 lat, pewnie dlatego że magiczna data urodzin pokryła się z datą studniówki. "Osiemnastka" z tego co pamiętam przeszła bez echa i refleksji. Dużo bardziej widzę jak czas pędzi po dzieciakach, ja cały czas czuję się młoda. Gdyby nie posiadanie dzieci dawałabym sobie mniej niż 20:) 
Hmm... a może ten przedwieczorny sen dwojga w jednym czasie to taki prezent urodzinowy dla mamy? Jeśli to prawda to ja chcę więcej:)