poniedziałek, 31 grudnia 2012

Londyn

cdn

Michaś

Michaś należy do tych dzieci, które wszędzie się spieszą. nie chodzi lecz biega, stąd też jego czoło jest stale ozdobione śliwami, a nogi w siniakach (latem również zadrapaniach), po wszystko co go zainteresuje sięga niemalże z prędkością światła i wysokość nie stanowi problemu, bo przystawia sobie krzesło i przedmioty z najwyższych półek przestają być nieosiągalne. Ostatnio złapałam go na tym, jak wspinał się po regaliku w Oleńki pokoju, oraz relaksował się, machając przy tym nogą założoną na nogę w leżaczku dziecięcym (przeznaczonym dla tych najmłodszych) położonym na szczebelkowym łóżeczku.
Syn nasz ma zmysł do majsterkowania, śrubokręty, młotek to największe skarby, a latarka służy przede wszystkim do rozkręcania i sprawdzania zawartości. Kiedy tata rozkręca jakieś urządzenie chłopak zostawia wszystko i uważnie się przypatruje. Czasami przy jednostce centralnej komputera ze zdjętą częścią obudowy widać dwie wypięte pupy, a głowy prawie siedzą w sprzęcie. Niedawno niestety miał przykre doświadczenie związane z prądem - wsadził znalezioną na biurku śrubkę do listwy komputerowej i złapał go prąd i wywaliło korki, trochę się tym wystraszył i mam nadzieję, że już takie pomysły nie przyjdą mu do głowy.
Lubi konie i kiedy było cieplej w czasie jazdy samochodem wypatrywaliśmy koni, wielką nagrodą były wycieczki w okolice pastwiska, na którym konie się pasły, no i najlepszym prezentem gwiazdkowym był koń na biegunach.
Michaś w ciągu ostatnich miesięcy zdobył wiele umiejętności typowych dla dwulatka. Nauczył się załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne do nocnika - trening czystości trwał dość długo bo około 3 miesięcy, problemem była kupa, w końcu nagroda  w postaci mycia szyb i luster przy pomocy psikacza pomogła rozwiązać problem.
Zaczął sam spać w swoim pokoju i łóżku (było to dokładnie tego samego dnia co Olusi wyjazd na kolonie czyli 2 sierpnia). Przeniesienie do jego własnego pokoju poszło nad wyraz gładko i w chwili obecnej tylko tam śpi. Być może dodatkową atrakcją były narzędzia i sprzęty, które tata w Michasiowym pokoju zostawił po układaniu paneli:), a którymi dziecko z wielkim zaangażowaniem bawiło się zaraz po przebudzeniu.
Nauczył się jeździć na rowerze, najpierw trzykołowym plastikowym, a we wrześniu na większym z dopiętymi bocznymi kółkami.
Ostatnio bardzo rozwinęła się jego mowa, dosłownie codziennie słyszymy nowe słowa i coraz łatwiej jest się z nim porozumieć. Oczywiście największym autorytetem w nauce mowy jest starsza siostra i słowa typu o boniu czy okej są powtarzane z wielką radością i przyjemnością:). Lawina słowna ruszyła pewnego popołudnia, gdy przed drzemką oglądaliśmy książeczkę, pokazałam dziób ptaka, powiedziałam "dziób", a Michaś powtórzył i tak mu się to spodobało, że zaczął powtarzać wielokrotnie i zaczął też powtarzać inne słowa. Ja pewnie już zawsze będę darzyła sentymentem słowo dziób, pamiętając sposób wymawiania go przez Michasia, sposób układania ust i radosną minę:)

Oleńka

Osiem ostatnich miesięcy to wielka rewolucja w życiu naszej córki. Był pierwszy lot samolotem, pierwsze nocowanie z koleżanką w naszym domu, pierwsze nocowanie u koleżanki bez nas, pierwsze kolonie czyli 11 dni bez rodziców. Odnośnie koloni muszę powiedzieć, że córka nas zaskoczyła mile, bo kryzysowych dni miała niewiele i w sumie 3 razy płakała do telefonu, raz bo leciała jej krew z nosa i dwa razy bo tęsknota za rodziną odezwała się w czasie zanadto przeciągniętej przeze mnie rozmowy telefonicznej. Kolonie obfitowały w atrakcje, więc i czasu na tęsknotę za dużo dziecko nie miało: pływali kajakami, motorówką, żeglowali, chodzili w kulach po wodzie i po lądzie, mieli zajęcia sportowe, wycieczkę do sali zabaw wraz z robieniem własnej pizzy (chyba jednak największa atrakcja dla 6-cio latki), lepienie z gliny, robienie gniotków, dyskoteki, zawody sportowe, konkursy talentów itd. Do tego wszystkiego dziewczę dostało do swojej dyspozycji mój telefon komórkowy - też pierwszy raz w życiu i podróżowało kilka godzin bez rodziców busem (w celu dotarcia na kolonie i powrotu do stolicy. Sprawdzian samodzielności był to naprawdę wielki i wielkie przeżycie również dla mamy:).
Nasza panna zakończyła etap przedszkolny i stała się dumną uczennicą pierwszej klasy. Ma na swoim koncie swoje pierwsze oceny (bo w naszej szkole nauczyciele dla ułatwienia wrócili do stawiana ocen cząstkowych w skali 1-6), prace domowe (najstaranniej i z największym zaangażowaniem została wykonana pierwsze, potem bywało różnie), zadane czytanki. Skończyły się wolne popołudnia i Oleńka musiała przestawić się na prawie codzienne wypełnianie szkolnych obowiązków - są dni kiedy się buntuje, nie chce się jej uczyć, albo mówi, że czegoś nie potrafi (nie potrafi najczęściej czegoś starannie napisać, ale problem przestaje istnieć kiedy przy niej siedzę i pilnuję, wynika więc z potrzeby zainteresowania nią). Było oczywiście uroczyste ślubowanie i pasowanie na ucznia. Nasza panna została wytypowana wraz z dziewięcioma innymi dziećmi do tańczenia krakowiaka i tańczyła pięknie. Jak przystało na dziecko ambitne systematycznie zgłasza się do wykonywania dodatkowych prac, albo przynoszenia potrzebnych aktualnie przedmiotów, co angażuje dodatkowo jedno albo obydwoje rodziców.
W związku ze szkołą nasza córka ma na swoim koncie jeszcze jedną inicjację - otóż nasza pierwszoklasistka poszła na wagary. Zamiast pójść na kółko taneczne, ubrała się i wyszła ze szkoły, a kiedy lekcja prawie się kończyła wróciła do domu (miałam właśnie po nią wychodzić). Mieliśmy w związku z tym długą pogadanke i karę nie za wyjście ze szkoły ale za kłamstwo, że zajęcia wcześniej się skończyły.
Oleńka była po raz pierwszy na urodzinach u koleżanki - Julii i pierwszy raz świętowała też i własne - siódme już - urodziny w gronie koleżanek (dotychczas świętowaliśmy tylko w gronie rodzinnym). Były tańce, robienie gniotków, pizzy, zabawa w szukanie schowanych przeze mnie balonów, tort z lalką barbie i góra prezentów.
Wkrótce po urodzinach Oleńka dostała na własność telefon komórkowy, ale to dlatego że czasem ja muszę się z nią skontaktować i to ułatwia sprawę:)
Zmieniły się relacje naszych dzieci, największą różnicę widać od września, wtedy zaczęli dłużej i chętniej się razem bawić czasami potrafią zniknąć na godzinę albo i dłużej i coś zgodnie robią. Oczywiście w myśl zasady, że kto się lub ten się czubi często się biją, kłócą i wrzeszczą na siebie nawzajem.
Zapomniałabym jeszcze o tym, że po powrocie z kolonii okazało się, że górne mleczne jedynki, które powinny wypaść, przestały się ruszać zablokowane przez zęby stałe rosnące nieco z tylu. Mleczaki trzeba było na gwałt usuwać, ale niestety zęby stałe rosły krzywo i od dnia urodzin Oleńka nosi aparat korygujący. Po miesiącu zęby trafiły na swoje miejsce, teraz zaś rozciągamy szczękę.
Pomimo wielu bardzo pozytywnych zmian i wydarzeń w życiu naszej córki ten czas niósł ze sobą też wiele trudnych momentów, było sporo okresów buntu, trudnych do rozwiązania dla nas rodziców sytuacji, mieliśmy kilka ciężkich rozmów.


sobota, 29 grudnia 2012

wielkie oczekiwanie

Sen, o którym pisałam około ośmiu miesięcy temu, okazał się jednak proroczy. No powiedzmy półproroczy, bo jednak nie dwoje a jedno dziecię noszę pod sercem. Przyznam, że szok był niemały i całe szczęście, że ciąża trwa 9 miesięcy a nie krócej, bo przez te miesiące przyzwyczaiłam się (małżonek mój chyba zresztą też)  do myśli, że będzie nas więcej. Teraz jestem już na finiszu i odliczamy dni a nawet godziny do narodzin Malucha. Mamy jednak nadzieję, że będzie to już w nowym roku.
Patrząc wstecz mogę powiedzieć, że te 8 miesięcy przyniosło wiele zmian w naszym życiu. Pierwsza i największa to z całą pewnością budowanie większego zaufania do Pana Boga. Bo jakby nie było to dziecko jest efektem Jego planu wobec naszego życia. Pierwsze nie zaplanowane przez nas (co oczywiście nie oznacza, że nie chciane, bo otwartość na życie w nas była i jest). Pierwsze poczęte w tylko Jemu wiadomym
czasie, bo my do połowy grudnia nie mieliśmy pewności, z którego jest cyklu:)  To jest też  pierwsza ciąża, w której mocniej dały mi się we znaki problemy zdrowotne. Już w ciąży z Michasiem miałam duże żylaki, ale tym razem doszło podejrzenie zakrzepicy, pojawiła się niedoczynność tarczycy, różne infekcje, i skurcze powodujące, że moje ciało zaczęło intensywnie przygotowywać się do porodu już w listopadzie. Doświadczyłam tego, że oddawanie kolejnych trudnych spraw i sytuacji Bogu dawało mi wewnętrzny spokój, powodowało też rozwiązywanie problemów. Niech przykładem będzie chociażby to, że ostatnio bardzo się martwiłam, że będę rodziła w wigilię albo będę musiała całe święta spędzić w szpitalu (prawdopodobieństwo było duże, bo na ostatnim badaniu ginekolog powiedziała, że wątpi żebym do świąt w dwupaku dotrwała). Wiadomo w święta w szpitalach dyżury, starsze dzieci bez mamy w domu i tata biegający od domu do szpitala i z powrotem, więc atmosfera świąt żadna, dodatkowo przed świętami wszyscy się pochorowaliśmy i dotychczas nie udało nam się wyzdrowieć. No i jest już po świętach a ja jestem nadal w dwupaku.
Kolejna zmiana to taka, że odkryliśmy z Jarkiem, że nasze relacje osiągnęły formę, która nam nie odpowiada, zaczęliśmy się od siebie oddalać, koncentrować nie na rzeczach najważniejszych a na drugorzędnych. Droga do tego była niestety bolesna, myślę że bardziej dla mnie, bo ja bardziej emocjonalnie reaguję. Musieliśmy przewartościować nasze priorytety, na nowo uświadomić sobie, że nasze małżeństwo jest wartością najważniejszą i nie możemy zafiksować się tylko i wyłącznie na dzieci i pracę. Mozolnie więc próbujemy zmieniać te nasze relacje. Łatwe to nie jest, bo trudno z dnia na dzień zacząć inaczej postępować, ale małymi kroczkami będziemy starali się iść do przodu. Ciągle szukamy sposobów poprawy naszych wzajemnych relacji więc uczestniczyliśmy i w rekolekcjach Domowego Kościoła i w warsztatach Nawigacja w Rodzinie.
W związku z nowym członkiem naszej rodziny musieliśmy też dokonać zmiany środka lokomocji, bo Fiat Panda dla 5 osób jest odrobinę za mały. To też było dla nas niemałe wyzwanie, ale nowym autem jeździ się całkiem przyjemnie, a w każdym razie po zakupach rzeczy mieszczą się w bagażniku:)
Najwięcej zmian dotyczy oczywiście naszych dzieci ale o tym będę  będę pisać w oddzielnych notkach.

piątek, 4 maja 2012

Z cylku teksty Oleńki i balony

Kiedy jestem gdzieś dalej to mnie zawołajcie jeśli potrzebujecie pomocy, bo mam duszę doskonałą i zawsze chętnie Wam pomogę, zawsze możecie na mnie liczyć.

Olusia odniosła wczoraj sukces - po raz pierwszy udało jej się wydmuchać balona z gumy do żucia. Radość jej była tak wielka, tym bardziej że sukces nie był jednorazowy, że pognała pochwalić się śpiącemu tatusiowi. Tatuś balona zobaczył i skomentował w ten deseń - bardzo ładnie tylko strasznie przy tym pryskasz śliną.

środa, 2 maja 2012

Jak wystraszyć malucha

Michaś do najodważniejszych dzieci na świecie stanowczo nie należy. Boi się na ruchomych schodach, w windzie, boi się jadących w jego stronę traktorów, kopar, motorów i ucieka z głośnym płaczem.
Ostatnio Jarek bawił się z nim i naśladowali zwierzęta, w tym świnkę (swoją drogą Michaś uroczo naśladuje świnkę:)) i Jarek na czworakach zaczął gonić Małego z głośnym chrumkaniem. Mąż mój masę swoją ma i wrażenie było takie jakby leciał wielki dzik, Michaś z pokoju wybiegł jeszcze ze śmiechem ale do salonu wpadł już z przerażeniem i płaczem, a tatuś jak to tatuś nawet się nie zorientował, że dziecia wystraszył.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Sen

Miałam dziś sen, oby tylko nie proroczy.
Śniło mi się, że rozmawiałam z Beatą - mamą czworga dzieci z czego najstarsze chodzi z Olusią do klasy i powiedziałam, że będziemy mieli remis, bo u nas bliźniaki w drodze.
O dalszym spaniu nie było już mowy;)

Pracowity weekend

Mieliśmy wielkie plany na sobotę, plany związane z przygotowaniem gabinetu na nowe biurko, porządkowaniem garażu i koszeniem niemałego trawnika. Plany były mocno ambitne i gdybyśmy zaczeli realizację bladym świtem to może by się je dało zrealizować. Rano jedynie przygotowaliśmy gabinet a pozostałe prace zaczeliśmy blisko południa i przez kilka godzin sprzątaliśmy garaż, dzięki temu garaż już widać. Wywieźliśmy pół samochodu słoików i szklanych butelek, worek butelek plastikowych, a jeszcze dwa pudła plastików czekają na wywózkę, spaliliśmy stosy starych kartonów i kartek, odłożylimy sporo ubrań do PCK, trochę zamietliśmy i na więcej nie starczyło nam już sił.
Zjedliśmy szybki obiad i przyjechali panowie z zamówionym biurkiem, wprowadzając do naszego niezupełnie posprzątanego domu jeszcze więcej bałaganu i zamieszania. W tym czasie Jarek musiał już szykować się do pracy (przede wszystkim zmyć z siebie grubą warstwę garażowego brudu), Michaś się obudził z popołudniowej drzemki, więc i nim trzeba było się zająć. Jarka do pracy zawiózł Kamilek, więc przynajmniej w czasie drogi mógł sobie odpocząć i nie musiął wieźć środkami lokomocji publicznej ciężkiego plecaka. A ja zostałam w domu z dwójką dzieciaków i bałaganem, który musiałam uprzątnąć, dzieciaki wykąpać razem z głowami i siebie doprowadzić do porządku, dopilnować uprzątnięcia rowerów, hulajnóg i podobnego sprzętu oraz pozamykać drzwi. Kiedy wieczorem położyłam się do karmienia marzyłam tylko o śnie. Z zaplanowanych czynności nieruszony został tylko trawnik.

piątek, 27 kwietnia 2012

Słownik Michasia

Michaś jak na dwudziestomiesięczne dziecko przystało ma bogate słownictwo, co prawda wiele słów jest zrozumiałych tylko dla niego, ewentualnie dla elfów lub kosmitów:) ale jest też trochę słów zrozumiałych dla nas wszystkich, identycznych z polskimi lub bardzo zbliżonych:
bam - słowo ulubione, najczęściej używane, oznacza uderzyć, upaść, stuknąć, pobić
mama
tata
baba
ta - tak
ne - nie
ko - kot, koń
koko - kura, kogut
tam
niunia
am - pies, odgłos szczekania
mniam-mniam z mlaskaniem - oznacza, że chce jeść albo coś jest smaczne,
wio - na konia
brum brum - auto, rower, pociąg
da - daj
hu-hu - sowa
uuuu - krowa
zzzzz - pszczoła, mucha.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Z cyklu teksty Oleńki

Dziś o poranku w czasie niezbyt przyjemnej dyskusji o jedzeniu, zachowaniu itp. i odebraniu porannego kakao nasza córka  nieco się zakręciła i obrażona powiedziała:
Trzeba obiecywać obietnice.

Po wizycie u ortopedy

Wczoraj odwiedziliśmy z Oleńką ortopedę, na wizytę czekaliśmy ponad dwa miesiące, no i cóż tu dużo mówić, nasza państwowa służba zdrowia po raz kolejny nas nie zawiodła. Przybyliśmy z wadą postawy, płaskostopiem i koślawością kolan. Pani doktor od razu powiedziała, że kręgosłupa oglądać nie będzie bo to dopiero u siedmioletnich dzieci (Oli brakuje pół roku:/) Nogi obejrzała i koślawości kolan brak, tak po prostu nasza panna ma zbudowaną nogę, że grubsze udo powoduje wizualne wrażenie koślawości. Płaskostopia też nie ma, ale tego się spodziewałam, bo ostatnio sama zauważyłam, że stopa naszej córki się zmieniła, wydaje mi się że wpływ na to mają ćwiczenia wykonywane na balecie i powtarzane też bardziej lub mniej systematycznie w domu. Pani ortopeda dopatrzyła się natomiast, że w czasie  chodzenia stopy lecą lekko do środka i zaleciła siadanie na kokardkę i noszenie odwrotnie założonych kapci. Na koniec usłyszałyśmy kilka miłych słów odnośnie Oleńkowej samodzielności, która sama się rozebrała i sama ubrała bez mojej pomocy. Jak dla mnie nic niezwykłego, ale pani dokor powiedziala, że widok to żadko spotykany i nawet dziewięciolatkom mamusie rozporki zapinają. Przyznam, że poczułam się mile połechtana, że taką ponadprzeciętną samodzielność wykazuje moje dziecię i jest za to chwalone, a i ja jako matka nadmierną opiekuńczością się nie wykazuję (przynajmniej w tym względzie;)).

Korzystając z wyprawy do lekarza umiejscowionego w pobliżu większych centrów handlowych mieliśmy wielkie plany odnośnie zrobienia zakupów do domu. Zakupy miały być  typu remontowo - wyposażeniowego, jednak jakoś czasu zrobiło się mało i nic w oczy szczególnie się nie rzuciło, więc do domu wróciliśmy z jednym wieszakiem na ręczniki do łazienki na dole i dwoma pudełkami do przechowywania zabawek. No i zakupy cały czas przed nami, ale chyba poszukamy bardziej kameralnych sklepów, bo w tych dużych to i ceny jakieś wysokie były, wyższe niż dotychczas spotkane, a wieszak musiał być tam zakupiony bo wyposażenie z tej serii w łazience mamy.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Z cyklu teksty Oleńki

Wczesny piątkowy poranek, Oleńka wstała, zaczęła szykować się do szkoły, zajrzała do plecaka i stwierdziła:
- Nie mogę iść dzisiaj do szkoły.
 - A czemu?
- Bo mam straszny bałagan w plecaku.
- To dobrze córeczko, że tak wcześnie dziś wstałaś, masz jeszcze dużo czasu, żeby uporządkować ten bałagan.
Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwała:)

Odebrałam Olusię ze szkoły i wracałyśmy samochodem, w tym czasie do domu gromadnie wracała też gimnazjalna młodzież. A młodzież jak to młodzież szła i chodznikiem i ulicą, mocno nieostrożnie. Moja panna popatrzyła na to i powiedziała:
- Czy oni oszaleli, tak iść całą ulicą? Przecież to niebezpieczne.

Któregoś wieczora panna nakręcona na bycie idealną stwierdziła:
- Od dziś będę grzeczna, lekka i zwiewna.

I jeszcze stary tekst, który ostanio często kołacze mi się po głowie:
Mamusiu, a jak się zakocham to jak o tym powiem zakochankowi?

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

prawie rok w wielkim skrócie

Wyjazd na rekolekcje wakacyjne (nasze pierwsze, rodzinne) był dla nas owocny i wniósł wiele dobrego do naszej rodziny, chociaż sama podróż i pierwsze dni pobytu były dla nas bardzo trudne. Zaczęło się już od pakowania w dzikim amoku w dniu wyjazdu i wyruszenia z pewnym opóźnieniem. W czasie drogi do Tarnowa nasze młodsze dziecię krzyczało/ryczało już od Warszawy, przerywało tylko wtedy gdy robiliśmy postój i wysiadaliśmy z samochodu. Pierwsze dni pobytu też były pełne krzyku, zwłaszcza w czasie bardziej istotnych punktów dnia. Później jednak nastąpiła pewna poprawa i nasze dziecko spało wtedy, gdy tego potrzebowaliśmy, jeśli oczywiście oddawaliśmy to Bogu. Przed wyjazdem, w czasie drogi i przez pierwsze godziny pobytu walczyłam ze złością, która we mnie zamieszkała i się rozpierała, wychodząc niemalże poza mnie i prawda jest taka, że byłam gotowa zabrać się z powrotem do domu, tylko Jarek i Ola mnie przed tym hamowali. No ale jak wiadomo jeśli chcemy coś zmieniać na lepsze w naszym życiu  napotykamy na przeszkody, bo szatanowi to nie na rękę. Ja osobiście uczyłam się zawierzać Bogu i doświadczałam jego pomocy w małych rzeczach. Był to też czas kiedy zaczeliśmy z Jarkiem rozmawiać na tematy inne niż wydatki i potrzeby, tematy bardziej osobiste, często trudne i mogliśmy rozmawiać spokojnie, bez krzyku.
Te 15 dni przyniosło korzyści całej naszej rodzinie, a największej przemiany doświadczył Michaś, który zaczął się przemiszczać na dwóch nogach:) a w czasie drogi powrotnej pokazał, że może być jak aniołek i grzecznie, cicho podróżować.
No i jeszcze nie mogę przemilczeć tego, że nasza córeczka po raz pierwszy się zakochała. Wybranek o imieniu Andrzej, starszy o 2 lata, potrafił czarować dziewczynki, zachwycając się piękną fryzurą albo bawiąc się lalkami w dom. Rozczuliła mnie pewnego wieczoru, modląc się o to  "żeby Andrzej ją lubił".

Po wakacjach Olusia poszła po raz drugi do zerówki i okazało się, że decyzja nie puszczania jej do pierwszej klasy jako sześciolatki była bardzo dobra. Dziewczyna przestała mieć problemy z tym, co przedtem było dla niej trudne czyli z koncentracją i tempem pracy, nabrała sporej pewności siebie i chętniej zabiera głos, zyskała wiele nowych koleżanek, zaczęła czytać, pisze literki i całkiem nieźle jej to wychodzi. Brak jej jeszcze systematyczności i lubi popołudnia spędzać na zabawie, więc dobrze że ma jeszcze taką możliwość.
W listopadzie zaczęła chodzić na zajęcia baletowe, jest dość sztywna, więc ćwiczenia (zwłaszcza niektóre)są dla niej dość trudne, ale po tych kilku miesiącach widać postępy, więcej ćwiczeń jest w stanie wykonać, trochę się wyciągneła, rusza się z trochę większą gracją.
Olusia co jakiś czas (przerwy kilkutygodniowe albo kilkumiesięczne) ma niestety etapy buntu, trudno jest wtedy do niej dotrzeć, nie słucha racjonalnych argumentów, próbuje ze wszystkich sił postawić na swoim. A mi niestety brakuje cierpliwości, czasami zastanawiam się czy gdybym nie pracowała i miała dla dzieci więcej czasu byłoby lepiej. Czasami czuję się bezradna i bezsilna. Podobnie zresztą jest i z Michasiem, który z jednej strony jest niesamowitym czarusiem, swoim spojrzeniem i zachowaniem chwyta za serce, ale potrafi patrzeć w oczy i broić. Jest dzieckiem, które niszczy wiele rzeczy: łamie, tłucze, obija. Obija nie tylko przedmioty ale siebie też niestety bo jest bardzo dynamiczny i nieuważny, np. w święta Wielkanocne rozciął sobi łuk brwiowy, a po kilku dniach nabił sobie wielkiego siniaka na policzku:( Kiedy coś mu się nie spodoba - bije - zwłaszcza siostrę, kiedy się go woła - ucieka. Coraz bardziej martwi mnie jego zachowanie, staram się być konsekwentna, tylko niestety brakuje mi sposobów na niego. Jarek twierdzi, że sposoby, które stosuję są bezkuteczne i niczego go nie uczą, ja mam jednak nadzieję, że coś wreszcie zacznie przynosić efekty.