sobota, 31 października 2015

Grzesio

Już w 2014 roku w rozmowach naszej rodziny pojawiał się temat kolejnego dziecka. Dojrzewaliśmy powoli do tej decyzji. A z początkiem roku 2015 słowa stały się faktem i pod moim sercem zaczęło bić drugie serduszko. Takie maleńkie, ukochane, upragnione. Chronione od pierwszych chwil. Emocjonalnie i fizycznie był to dla mnie i dla naszej całej rodziny czas trudny. Fizycznie znosiłam ciążę źle, pojawiło się dużo problemów "zewnętrznych" m.in diagnoza nowotworu u mojej mamy i rozpoczęcie leczenia. Ale te ruchy malutkiego człowieka, jego rozwój, te niewyraźne zdjęcia dawały tak dużo radości.
Nadszedł w końcu ten dzień 23 pażdziernika 2015r. Zaczęło się o 24.30. Ledwo położyłam się spać poczułam pierwszy dość bolesny skurcz, po kilku minutach drugi i odeszły mi wody. Poszłam do łazienki, wykąpałam się, zawołałam Jarka, który jeszcze "urzędował" na dole. Nie był bynajmniej zdziwiony, raczej rozbawiony. Tym bardziej, że jeszcze wieczorem powiedział, że mogłabym urodzić tej nocy, bo jest (on:)) w dobrej formie:). Zadzwonił po dziadka, żeby był gotowy przyjść do wnuków. Za godzinę tak mniej więcej. Po kilkunastu minutach okazało się jednak, że skurcze są co 3 minuty, więc po dziadka pojechał wcześniej.
Po drodze w samochodzie miałam skurcz za skurczem. Do szpitala dotarliśmy o 2 w nocy, do izby przyjęć na porodówkę pojechałam na wózku (pierwszy raz w życiu). Zrobiłam wielkie oczy gdy zobaczyłam moją panią doktor, która akurat miała dyżur na porodówce. Ona bynajmniej zdziwienia nie okazała. Widziałyśmy się zaledwie kilka godzin wcześniej, na planowej wizycie, w czasie której stwierdziła, że organizm przygotowuje się już do porodu.
W czasie pierwszego badania było 3 cm. rozwarcia, niedługo po podłączeniu do ktg i podaniu kroplówki z niezbędnym antybiotykiem, było już ich 7. Poszło błyskawicznie.
Grzesio przywitał ten świat o 3.25. Nie przywitał go głośnym krzykiem, raczej dość cicho co jakiś czas pokrzykiwał. Dopiero po jakimś czasie pokazał swoje możliwości.
Po urodzeniu trafił na mój brzuch więc znów mógł słuchać bicia mojego serca. Serca przepełnionego wielką radością i wdzięcznością, że ta mała kruszyna jest z nami, że Bóg po raz kolejny obdarzył nas tak wielkim darem. Leżeliśmy tak przytuleni do siebie - mama i syn, a przy nas szczęśliwy tata, który wcześniej już przeciął pępowinę.
Grzesio po jakimś czasie dostał pierś i ładnie się przyssał, i tak sobie leżeliśmy, a Grzesio jadł, aż do przejścia na salę.
Grzesio ważył 3750 g. i mierzył 55 cm. Pierwsze dwie doby po porodzie był raczej aktywny, dużo "wisiał" na piersi, w trzeciej dobie zrobił się bardziej senny (za sprawą podwyższonego poziomu bilirubiny zapewne) i karmienie też nam się bardziej ustabilizowało.
Wyszliśmy ze szpitala po 3 dobie z podwyższonym poziomem bilirubiny, więc jeszcze walczymy z żółtaczką.
Malutki jest przesłodki, śliczny, kocham tą maleńką buzię, oczęta, delikatne włoski, prawie przyklejone do głowy uszy, chude łydki i stopy. Uwielbiam go tulić, zachwyca mnie.
Z całego serca dziękuję Bogu za Grzesia,  za każde z naszych dzieci, za Jarka i całą naszą rodzinę. Mam wrażenie, że moja miłość do nich jest jeszcze większa.