wtorek, 5 listopada 2013

Hamburgerowa opowieść

Kilka dni temu na naszym stole zagościła kolacja w w formie szybko i niezdrowo - hamburgery. Były bułki hamburgerowe z torebki, kotlety hamburgerowe z torebki, prażona cebulka z torebki, sklepowy ketchup, majonez i musztarda, no i trochę zieleninki się pojawiło - też sklepowej;) Wszyscy się zajadali (tylko Tymka ominęła ta uczta, bo jeszcze ma trochę za mało zębów) i przy okazji mąż mój, cytując Michasia, nawiązał do hamburgerów, które mieliśmy poprzednim razem
Pewnej letniej, ciepłej, niedzieli wpadliśmy do domu w porze obiadowej, ani obiadu ani składników na obiad nie mieliśmy, a brzuchy były puste, wrzuciłam więc resztkę kotletów mielonych w bułki i wpakowałam do mikrofali. Nie wiem czemu umieściłam je na ruszcie i włączyłam grila. Po dwóch minutach zobaczyłam dym wydobywający się z mikrofali i otworzyłam drzwiczki. A tam bułki płonęły. Doznałam kolejnego zaćmienia umysłu i szybko zamknęłam drzwiczki myśląc, że w ten sposób zahamuję dopływ tlenu i ogień zgaśnie. Stałam przed kuchenką i patrzyłam, ale ogień płonął nadal, zawołam więc Jarka, który ogień po prostu zdmuchnął. Pytał potem czemu nie gasiłam, a moje tłumaczenia ubawiły go setnie.
Wyjęłam nasze hamburgery z czarnymi główkami, górne połowy bułek zdjęłam i wyrzuciłam, a my na obiad zjedliśmy resztę:) Nawet nikt specjalnie nie narzekał, że smakuje lekko spalenizną, tylko wszyscy radośnie się uśmiechali. Czyżby tak działał zapach spalenizny?
A po kilku dniach Michaś stojąc przed mikrofalówką stwierdził: Lubię hambuldely, lubię ogień:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz