wtorek, 1 stycznia 2013

Sylwestrowo i noworocznie

Wczorajszy dzień minął nam bardzo przyjemnie, zrobiliśmy porządki w domu, a potem korzystając z tego, że jeszcze nie urodziłam, a babcia zgodziła się posiedzieć z naszymi dzieciakami, wyrwaliśmy się z Jarkiem do centrum handlowego w celu obejrzenia obiektywów i statywów do aparatu, oraz zakupienia fotelika dla dziecka. Ja czułam się jak pies spuszczony z łańcucha, bo nie znoszę być unieruchomiona w domu. Co prawda na szaleństwo zakupowe nie miałam siły (w końcu to był ostatni dzień 39-go tygodnia ciąży, a brzuch mam kolosalny, ale było cudownie wyjść i nie musieć słuchać głosów własnych dzieci, ani koncentrować uwagi na pilnowaniu ich. Potrzebowałam tego już bardzo i jutro chętnie bym powtórzyła:)
Po powrocie zrobiłam tiramisu, a Jarek pyszne bułeczki. Spędziliśmy miły rodzinny wieczór: pooglądaliśmy wraz z dziećmi tv, zjedliśmy trochę ciasta i "czipsów" oraz wypiliśmy trochę "koli", a takie frykasy bardzo rzadko się u nas pojawiają (o dziwo nie miałam po tym zgagi, a zgaga to moja zmora ostatnimi czasy) i zrobiliśmy sobie sylwestrową sesję fotograficzną. Oleńka miała wielki plan obejrzenia fajerwerków o północy, ale po 23 usnęła na kanapie i pomimo tego, że ją obudziliśmy żeby przywitała z nami Nowy Rok, była tak zaspana, że tylko zerknęła przez okno i poszła do swojego łóżka, a dziś powiedziała, że nic nie pamięta. Kiedy dzieci spały my obejrzeliśmy sobie bardzo przyjemny i lekki film i tak skończyło się nasze żegnanie Starego i witanie Nowego Roku.
Kiedy dziś o poranku (tak w okolicach dziewiątej) dotarłam na dół, nieład który zastałam w kuchni, fakt że młodsze dziecię zjadło prawie całe opakowanie czekoladek mlecznych typu kinderczekoladki, pozostawiane na kanapie i podłodze opakowania po czekoladkach, oraz niechęć Oleńki do zdjęcia nowej bluzki na krótki rękaw, spowodowały, że mój wewnętrzny wnerw z maleńkiego urósł do wielkiego i zrobiło się głośno w naszym domu, a śniadanie rozpoczęło się moją pogadanką o wymaganiach noworocznych. Oczywiście wdrożenie ich w życie łatwe nie będzie, bo nawet szanowny mój małżonek zostawia za sobą bałagan, tak jakby nóż i okruszki z bułki po zrobieniu kanapki znikały same z blatu. Dalej dzień przebiegał dosyć leniwie, w gruncie rzeczy na nicnierobieniu. Pod wieczór odwiedził nas mój najmłodszy brat ze swoją narzeczoną, więc była mała odmiana, atrakcja zwłaszcza dla dzieci znużonych siedzeniem w domu. Ola dziś wyszła na pół godziny na podwórko, co wywołało czarną rozpacz u Michasia, który ma niestety zapalenie oskrzeli, bo on też chciał świeżego powietrza, na szczęście książka odwróciła jego uwagę.
Do dodatkowych atrakcji dnia dzisiejszego należy z całą pewnością też to, że nasza córka przy śniadaniu poinformowała nas, że będziemy mieli przepiękny grób i ona go dla nas zaprojektuje. Nie mam pojęcia skąd jej takie pomysły do głowy przychodzą, ale człowiekowi od razu lekko na sercu się robi, że nie musi się martwić miejscem swego wiecznego spoczynku;) A mój mąż stwierdził, że w jej wieku projektował helikoptery, coś więc po tatusiu ma;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz