poniedziałek, 23 kwietnia 2012

prawie rok w wielkim skrócie

Wyjazd na rekolekcje wakacyjne (nasze pierwsze, rodzinne) był dla nas owocny i wniósł wiele dobrego do naszej rodziny, chociaż sama podróż i pierwsze dni pobytu były dla nas bardzo trudne. Zaczęło się już od pakowania w dzikim amoku w dniu wyjazdu i wyruszenia z pewnym opóźnieniem. W czasie drogi do Tarnowa nasze młodsze dziecię krzyczało/ryczało już od Warszawy, przerywało tylko wtedy gdy robiliśmy postój i wysiadaliśmy z samochodu. Pierwsze dni pobytu też były pełne krzyku, zwłaszcza w czasie bardziej istotnych punktów dnia. Później jednak nastąpiła pewna poprawa i nasze dziecko spało wtedy, gdy tego potrzebowaliśmy, jeśli oczywiście oddawaliśmy to Bogu. Przed wyjazdem, w czasie drogi i przez pierwsze godziny pobytu walczyłam ze złością, która we mnie zamieszkała i się rozpierała, wychodząc niemalże poza mnie i prawda jest taka, że byłam gotowa zabrać się z powrotem do domu, tylko Jarek i Ola mnie przed tym hamowali. No ale jak wiadomo jeśli chcemy coś zmieniać na lepsze w naszym życiu  napotykamy na przeszkody, bo szatanowi to nie na rękę. Ja osobiście uczyłam się zawierzać Bogu i doświadczałam jego pomocy w małych rzeczach. Był to też czas kiedy zaczeliśmy z Jarkiem rozmawiać na tematy inne niż wydatki i potrzeby, tematy bardziej osobiste, często trudne i mogliśmy rozmawiać spokojnie, bez krzyku.
Te 15 dni przyniosło korzyści całej naszej rodzinie, a największej przemiany doświadczył Michaś, który zaczął się przemiszczać na dwóch nogach:) a w czasie drogi powrotnej pokazał, że może być jak aniołek i grzecznie, cicho podróżować.
No i jeszcze nie mogę przemilczeć tego, że nasza córeczka po raz pierwszy się zakochała. Wybranek o imieniu Andrzej, starszy o 2 lata, potrafił czarować dziewczynki, zachwycając się piękną fryzurą albo bawiąc się lalkami w dom. Rozczuliła mnie pewnego wieczoru, modląc się o to  "żeby Andrzej ją lubił".

Po wakacjach Olusia poszła po raz drugi do zerówki i okazało się, że decyzja nie puszczania jej do pierwszej klasy jako sześciolatki była bardzo dobra. Dziewczyna przestała mieć problemy z tym, co przedtem było dla niej trudne czyli z koncentracją i tempem pracy, nabrała sporej pewności siebie i chętniej zabiera głos, zyskała wiele nowych koleżanek, zaczęła czytać, pisze literki i całkiem nieźle jej to wychodzi. Brak jej jeszcze systematyczności i lubi popołudnia spędzać na zabawie, więc dobrze że ma jeszcze taką możliwość.
W listopadzie zaczęła chodzić na zajęcia baletowe, jest dość sztywna, więc ćwiczenia (zwłaszcza niektóre)są dla niej dość trudne, ale po tych kilku miesiącach widać postępy, więcej ćwiczeń jest w stanie wykonać, trochę się wyciągneła, rusza się z trochę większą gracją.
Olusia co jakiś czas (przerwy kilkutygodniowe albo kilkumiesięczne) ma niestety etapy buntu, trudno jest wtedy do niej dotrzeć, nie słucha racjonalnych argumentów, próbuje ze wszystkich sił postawić na swoim. A mi niestety brakuje cierpliwości, czasami zastanawiam się czy gdybym nie pracowała i miała dla dzieci więcej czasu byłoby lepiej. Czasami czuję się bezradna i bezsilna. Podobnie zresztą jest i z Michasiem, który z jednej strony jest niesamowitym czarusiem, swoim spojrzeniem i zachowaniem chwyta za serce, ale potrafi patrzeć w oczy i broić. Jest dzieckiem, które niszczy wiele rzeczy: łamie, tłucze, obija. Obija nie tylko przedmioty ale siebie też niestety bo jest bardzo dynamiczny i nieuważny, np. w święta Wielkanocne rozciął sobi łuk brwiowy, a po kilku dniach nabił sobie wielkiego siniaka na policzku:( Kiedy coś mu się nie spodoba - bije - zwłaszcza siostrę, kiedy się go woła - ucieka. Coraz bardziej martwi mnie jego zachowanie, staram się być konsekwentna, tylko niestety brakuje mi sposobów na niego. Jarek twierdzi, że sposoby, które stosuję są bezkuteczne i niczego go nie uczą, ja mam jednak nadzieję, że coś wreszcie zacznie przynosić efekty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz