wtorek, 26 listopada 2013

8 lat

Olusia skończyła w sobotę osiem lat. Duża dziewczynka już z niej. Samodzielna, zaradna, wesoła, roztańczona i rozśpiewana, trochę pyskująca (pewnie celem ćwiczenia rodziców), życzliwa, pracowita i momentami też leniwa. Jest dla mnie bardzo dużą pomocą. Przypilnuje braci gdy potrzeba, bawi się z nimi, wymyśla im zajęcia, poda to o co proszę, potrafi pięknie posprzątać swój pokój i pokój braci też, czasami gdy ma gest robi kolację albo śniadanie dla wszystkich. Bardzo często przygotowuje dla siebie i Michasia płatki z mlekiem przed wyjściem do szkoły. Bracia za nią przepadają, chociaż Michaś niestety też traktuje ją trochę jak swój worek treningowy, ale dzień bez Olci jest dniem najwyżej średnim. Uwielbia spotkania z koleżankami. Najczęściej spotyka się z Julą, wydaje mi się, że to właśnie ją najbardziej lubi, choć koleżanek, które mogłaby nazwać swoimi przyjaciółkami ma kilka. Dwie z nich zna już od wielu lat, od czasów przedszkolnych i nadal odgrywają w jej życiu dużą rolę. Systematycznie się z nimi spotyka. Najtrudniejsze są dla niej rozstania, ciężko jej wyjść od kogoś, tak samo trudno wypuścić od nas z domu. Lubi wszelkie nowości, chętnie uczestniczy w różnych pozalekcyjnych zajęciach: plastycznych, tanecznych, szachowych. Bardzo lubi tańczyć i chętnie czyta książki. Ostatnio zaskoczyła mnie stwierdzeniem, że chce grać na harfie. Była bardzo zdziwiona, kiedy ją poinformowałam, że harfistką nie będzie. Argumentów musiałam podać naprawdę wiele i każdy został przewałkowany.
Jest ambitna, chociaż mam wrażenie, że czasami liczy na prezent w postaci nowej umiejętności, niekoniecznie chce wykonać ciężką pracę.
Swoje urodziny świętowała razem z koleżankami, 8 dziewczynek w dniu ósmych urodzin  bawiło się w poszukiwanie skarbów, tańczyło, robiło sałatkę owocową (pochłonęły ją w mgnieniu oka), śpiewało, wykonywało zadania, bawiło się w głuchy telefon. Dostała świetne upominki i z każdego z nich jest bardzo zadowolona. Tak samo zadowolona jest z urodzinowego przyjęcia. A raczej powinnam powiedzieć urodzinowych przyjęć bo w niedzielę odwiedziła ją rodzina z życzeniami i podarkami. Było drugie dmuchanie świeczek, zabawy i rozmowy, nie mogło też zabraknąć gry w szachy z dziadkiem i tatą.
Kochana jest ta nasza ośmioletnia dziewczyneczka:)

środa, 20 listopada 2013

czas

Jak to jest że niektóre mamy mają czas na aktywne zajmowanie się dziećmi (najczęściej nie jednym), tworzenie pyszności do jedzenia, jednocześnie mają porządek w domu, mają czas na prowadzenie blogowego życia, udzielają się na forach, haftują, szydełkują bądź wykonują inne artystyczne prace i jeszcze o życiu towarzyskim i podróżach nie można zapomnieć. Ja nie wiem. Może mocno niezorganizowana jestem. Kiedy Tymek śpi, a starsze dzieci są w szkole i przedszkolu, mi ledwo starcza czasu na ogarnięcie domu  - mówię tu o ogarnięciu a nie gruntownych porządkach, wstawienie prania i jak dziecko jest dla mnie łaskawe ewentualnie zajrzę jeszcze do komputera. Jeśli piszę na blogu to na forum rówieśnicze już nie zaglądam, zwyczajnie nie mam kiedy. Pozostały czas to szykowanie jedzenia, karmienie, jeżdżenie po Michasia, jeżdżenie na zajęcia z Olcią, jeżdżenie po męża, pomoc dzieciom, zaganianie ich do wypełniania obowiązków, rozdzielanie kiedy zapłoną do siebie zbyt gwałtowną miłością, trochę zabawy, przytulanie, szykowanie picia, ogarnięcie kuchni po posiłkach, przewijanie, rozmowy telefoniczne - najczęściej w czasie prasowania, zmywania, czy szykowania jedzenia, zmywanie, rozładowywanie zmywarki, kąpiel, modlitwa, usypianie Tymusia (w tym czasie tata czyta starszym do snu). I jeszcze wiele innych czynności niewymienionych powyżej. Nie ma już czasu dla mnie. Dlatego ostatnio stwierdziłam, że potrzebuję urozmaicenia, czegoś dla mnie. I zamiast wieczorem spać (normalnie padam razem z Tymciem, zmęczona po całym dniu pracy i wielokrotnych nocnych pobudkach) schodzę na dół i jeszcze coś oglądam, albo szydełkuję, albo czytam, albo szperam w necie. Zdarza się też porozmawiać z mężem moim osobistym;) Błyskawicznie robi się prawie północ i kładę się do łóżka. Zawsze jednak jest tak, że coś jest kosztem czegoś innego. Przede wszystkim kosztem mojego snu, bo w dzień nie odsypiam, nie mam takiej możliwości. Nie udaje mi się zrobić wszystkiego, zawsze jedna, ewentualnie dwie czynności, zawsze jest albo albo. Może niektórym robota pali się w rękach a mi ledwo się tli? Nie ogarniam i czuję lekki niepokój. Jest tyle rzeczy, których chciałabym się nauczyć, zrobić, ale są odkładane na później.

czwartek, 14 listopada 2013

Jak rozbudzić zainteresowania w trzylatku

Michaś ma trzy lata. Lubi przede wszystkim majsterkowanie. Śrubokręt, młotek, piła, gwóźdź, śrubka i temu podobne w jego ręku to prawdziwy skarb i gwarancja, że zostaną użyte. Na inne rzeczy, że tak powiem, szału nie ma, a raczej nie było. Nie było dopóki nie znalazł się w dosyć licznej grupie rówieśniczej.
Nagle atrakcyjne stały się rzeczy z wizerunkiem pewnego czerwonego auta (Zygzak Mac Quinn czy jakoś tak się to cudo nazywa). Ulubiona bluzka to taka z Zygzakiem, ulubiona czapka to ta z Zygzakiem - to nic że za duża na trzyletnią głowę. Wczoraj w sklepie zobaczył auto na podkoszulku i też zapłonął chęcią posiadania. Na razie ma obiecaną jeszcze jedną bluzkę z Zygzakiem, ponieważ w tej którą posiada chce chodzić codziennie, niezależnie od tego czy jest czysta czy brudna.

Dwa dni temu odwiedziliśmy znajomych, którzy mają starsze dzieci. Najmłodsze ma prawie 14 lat. Czarek pasjonował się rycerstwem i ma jeszcze bardzo dużo rzeczy nawiązujących do tej pasji. Wygląda na to, że zaszczepił to zainteresowanie w naszym Michasiu. Syn nasz obdarowany książką o zamkach i rycerzach oraz ubraniem rycerskim doskonale wcielił się w nową rolę. Książkę ogląda z wielką uwagą strona po stronie. Zakłada ubranko i mówi, że jest rycerzem. Nie pozwoliłam mu wziąć miecza ani topora (tak, tak, takie rzeczy też Czarek posiada), choć nie chciał wypuścić ich z rąk. Zostały pozostawione w zbrojowni i będą nadal służyły Czarkowi, który ma jednak bardziej skoordynowane ruchy i większą rozwagę przy wymachiwaniu tym narzędziem. Michaś nie może się już doczekać balu karnawałowego w przedszkolu, na którym wystąpi jako... rycerz oczywiście.

środa, 13 listopada 2013

rewolucja w kąpieli

Tymcio do niedawna uwielbiał kąpiel, można powiedzieć, że w wodzie czuł się jak rybka. Pluskał, chlapał, przekręcał się na brzuszek i "pływał", nawet kiedy siedział chlapał nóżkami i rączkami i się zaśmiewał z latających kropli wody. Ostatnio nastąpiła zmiana, owszem siedzi w wodzie chętnie, ale położyć się już nie chce i myć głowy też nie lubi. Takie zabiegi wywołują dziki krzyk. Trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby synuś miał czystą głowę.
Wczoraj znienacka Jarek do kąpieli naszej najmłodszej latorośli użył dużej wanny zamiast dziecięcej wanienki. Zabawy było co niemiara. Tymuś całą wannę zwiedził, wodą pochlapał, zapoznał się z wężem prysznicowym. Wszystko oglądał z uwagą i się cieszył. Jednak sielanka trwała do czasu gdy Jarek puścił lekkim strumieniem wodę z węża prysznicowego leżącego u Tymciowych stóp. Lament był straszny. Chyba mamy na stanie kolejne dziecko, które nie lubi prysznica. Pamiętam, że Michaś miał taki etap, że w histerię wpadał gdy trzeba było spłukać z niego pianę. A ja się cieszyłam, że może pływakiem zostanie skoro z taką radością się pluska;)

poranne zamieszanie

Są takie dni kiedy mam ochotę wyjść z domu i wrócić kiedy wszystko ucichnie. Dziś właśnie mieliśmy taki poranek. Zaczęło się od zaspania. Mojego oczywiście, bo mój budzik Tymcio spał w najlepsze. A ja pełnię rolę budzika dla Michasia i Olci (swoją drogą w weekendy nie trzeba ich budzić, wstają wcześniej niż my). Piętnastominutowe opóźnienie wprowadziło dużo zamieszania. Michaś wybity ze snu nie miał czasu poleżeć i odpocznąć więc wył i nie chciał się ubierać, ja musiałam ogarnąć siebie, żeby móc wyjść z domu i Tymcia, który budzika nie potrzebował i obudził się sam tuż po mnie. Olcia nie miała koncepcji jak się ubrać, założyła bluzkę zupełnie nie pasującą do spodni, które przyniosła w garści, więc trochę ją ukierunkowałam. Przygotowałam śniadanie dla dzieci i kanapki do szkoły dla panny naszej. Nakłoniłam Michasia do ubierania, trochę mu przy tym pomogłam. Każda część garderoby zakładana samodzielnie wywoływała ryk. Tymuś wył bo chciał mojej uwagi, Olcia chciała pomocy przy czesaniu. Dodatkowo domagała się informacji odnośnie książki, którą wypatrzyła na drukarce, a która jest prezentem urodzinowym dla niej i nie była na dzień dzisiejszy przeznaczona dla jej oczu. Michaś ubrany zjadł trochę śniadania i wypatrzył książkę o rycerzach, którą wczoraj dostał od znajomych i koniecznie chciał ją wziąć do przedszkola. Stosujemy się do przedszkolnych zasad i zabawki lub książki pozwalamy brać mu tylko w poniedziałek. Nietrudno się domyślić jak zareagował kiedy usłyszał, że książka musi zostać w domu. Głośno było oj głośno. Potem kolejną porcję ryku wywołała konieczność przełożenia niewłaściwie założonych butów. Obłęd.
Efekt był taki, że Olcia poszła do szkoły sama (nawet szczególnie nie narzekała), a ja z chłopakami wyjechaliśmy z domu dopiero o ósmej. Jeszcze tylko musiałam cierpliwie odczekać aż starszy synuś upora się z przebraniem w przedszkolnej szatni i mogłam odetchnąć. Jedno dziecko pod opieką to sielanka:)

wtorek, 12 listopada 2013

Cichy poranek

Obco dziś w naszym domu. Cisza, spokój, ład i porządek. A to wszystko dzięki temu, że Michaś zdrowy już i szczęśliwy powędrował po długiej przerwie do przedszkola. Olcia szczęśliwa bo znowu jeździ do szkoły samochodem - do szkoły, którą ma tuż za płotem:) Michaś szczęśliwy bo lubi przedszkole i skończył się czas przymusowego siedzenia w domu. Tymuś szczęśliwy bo ma mamę tylko dla siebie i zabawki tylko dla siebie i ograniczeń mniej i ciszę w czasie snu. A ja szczęśliwa, bo udało mi się doczytać książkę, na którą przez te dwa tygodnie nie miałam prawie czasu.
Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń Nick'a Vujicica. Książka ciekawa, dobrze się ją czyta, można powiedzieć że jest autobiograficzna, niestety z elementami poradnika pozytywnego myślenia, co akurat do mnie nie trafia. Ja taka mało poradnikowa jestem. Kaleki mężczyzna opisuje swą drogę, jak sobie radził, co udało mu się osiągnąć, opowiada o poznanych, spotkanych przez siebie osobach. Odwołuje się też bardzo do Boga i Jego planu dla naszego życia, do Jego miłości, wskazuje jak wielkie znaczenie ma wiara. Przeczytałam ją z wielkim zainteresowaniem. Chyba to co najbardziej do mnie dotarło to twierdzenie na temat ryzyka "Ryzyko nie jest zatem częścią życia. Ryzyko jest życiem. Życiem rozgrywającym się gdzieś między twoim oswojonym kącikiem a wymarzonym miejscem docelowym". Ja z natury jestem asekurancka, nie lubię ryzykować, lubię stabilizację i stałość, niewielkie zmiany są mile widziane, ale najlepsze są te które dzieją się mimochodem, prawie niezauważalnie. Może rzeczywiście nie tędy droga, może trzeba ryzykować, walczyć o to co dla mnie ważne, bo szanse przejdą obok mnie a ja nawet ich nie zauważę.
Refleksyjnie nieco się mi zrobiło.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Dłuugi weekend

Ostatnio mój mąż powiedział, że odkrył coś fajnego. Mianowicie, że jestem za nim tak stęskniona, że wystarczy by był, nie musi nic robić. Cudowna odmiana po dawnych czasach kiedy w każdy urlopowy dzień zarzucałam go zadaniami do wykonania.
Racji w tym na pewno jest sporo. Nasze dni są tak wypełnione wypełnianiem obowiązków, że zwykle nie starcza czasu na spokojną rozmowę i relaks.
Teraz mieliśmy okazję pobyć ze sobą przez kilka dni. Już w piątek Mąż mój miał wolne - odbierał nadgodziny. Rano załatwił niezbędne cotygodniowe zakupy i sprawy, które miał "na mieście", a koło południa przywiózł moją mamę, która została dziećmi. My wyruszyliśmy na zakupy do stolicy. Tylko we dwoje wyruszyliśmy. Na kilka godzin. Pierwszy raz od dziecięciu miesięcy zostawiliśmy dzieci na tak długo. Dotychczas dwie godziny to było maksimum. Zresztą takie sytuacje na palcach jednej ręki można policzyć.
Kiedy jechaliśmy czułam taką wolność i lekkość o jakiej już dawno nawet nie marzyłam. Kupiliśmy prawie wszystko co zaplanowaliśmy. Oczywiście nie mogło obyć się bez przygód. Mieliśmy kupić telefon dla mnie, bo stary odmówił współpracy ze mną (z innymi zresztą też), po tym jak go nieładnie potraktowałam po jednej z rozmów z mężem, który powinien lada moment do stacji docelowej dotrzeć a jeszcze do pociągu nawet nie wsiadł. Telefon mieliśmy upatrzony - głównym atrybutem był biały kolor. Na miejscu upatrzyliśmy inny. Niewiele droższy, ale posiadający kilka dodatkowych atutów i występujący również w białym kolorze.
Telefon można było kupić tylko i wyłącznie za gotówkę, a takową posiadaliśmy w ilości mocno niewystarczającej. Odwiedziliśmy bankomat, ale pomimo kilku usilnych prób nie chciał z nami współpracować. W końcu wypłaciliśmy pieniądze w bankomacie innego banku i przy okazji okazało się, że mój mąż ma niewystarczającą ilość środków na zakup telefonu. Tuż po wypłacie!!! Dlaczego?? Z tej prostej przyczyny, że przy każdej próbie środki były z konta pobierane, a nie wypłacane. Teraz czekamy na zwrot. Ciekawe ile to potrwa.
Telefon nabyliśmy i się z nim oswajam. Mogę powiedzieć, że go lubię.
Nie kupiliśmy stolika do salonu, który to stolik mieliśmy w planach, bo środków (czasu zresztą trochę też) nam zabrakło. 
Ale wypad był owocny i mimo powyższych perypetii miły.
Sobotnie popołudnie upłynęło nam pod znakiem słodkiego lenistwa. Duża część niedzieli podobnie - jako uzupełnienie relaksu zrobiliśmy gofry i bitą śmietanę. Z krótką wizytą wpadli do nas Kamilek i Karolina. Kiedy pojechali dzieci wysłaliśmy do łóżek - starsze miały dzień dziecka i ominęła je kąpiel, a my zrobiliśmy sobie wieczór filmowy z czipsami i kolą. Obejrzeliśmy film Wielki Mike z Sandrą Bullock. Mi się bardzo podobał, nie raz miałam mokre oczy, co oczywiście Jarka przyprawiło od dobry humor.
Dziś odwiedziła nas zaprzyjaźniona rodzina i popołudnie spędziliśmy na pogaduchach i zajadaniu pleśniaka, w którym po raz pierwszy od bardzo dawna nie opadła mi piana.

Dobrze, że są takie weekendy.Podładowaliśmy akumulatory.

niedziela, 10 listopada 2013

Słowne wpadki:)

Okazało się ostatnio, że nasza prawie ośmiolatka nie zna słowa ksywa. Mądra główka oczywiście poradziła sobie z tekstem rekolekcyjnej piosenki i "Ksiądz Konrad ksywa Kokos" stał się Krzywym Kokosem:)
Błysnęła też przy kolacji i okazało się że według Olci piętnaście minut to KREDENS. 

Michaś bardzo lubi bajkę Krecik i często się upomina o jej włączenie: Mamo włoncz mi Krencika.
Druga ulubiona bajka to Kwaczor Donald.

piątek, 8 listopada 2013

10 miesięcy

Tymuś skończył dwa dni temu 10 miesięcy. Przez te dziesięć miesięcy przeszedł długą drogę w rozwoju. Od noworodka, który spał, jadł, płakał, spał, jadł.... dotarł już do etapu pionizacji i przesuwania się przy meblach oraz stąpania pchając duże przedmioty np. stołek, wózek przed sobą, zamiast bezzębnego uśmiechu szczerzy się pełne siedem ostrych zębów, które potrafią porządnie ugryźć. Często słychać jego śmiech, który może wywołać np. modelka na okładce gazety, albo gilgoty, które wprost uwielbia. Po wieczornej kąpieli sam podchodzi do taty i ustawia się do łaskotania, zaczepia, przewraca się na łóżku zapraszając do zabawy. Kiedy w zasięgu rąk pojawia się coś zakazanego, dokłada wszelkich starań, żeby to zdobyć, a gdy staje się szczęśliwym posiadaczem przedmiotu zwykle niedostępnego szybko zmyka poza zasięg rąk, a czasami i wzroku, dorosłych.
Uwielbia buszować w łazience, czasami można go znaleźć zwiedzającego kabinę prysznicową, albo puszczającego wodę w bidecie. Ostatnio dał nogę do łazienki ubrany w kurtkę i gotowy do wyjścia, wykorzystał moment kiedy zakładałam sobie buty, zlokalizowałam go po dźwięku lejącej się wody, przez te kilkanaście sekund zdążył sobie opłukać rękaw do łokcia. Otwarta toaleta gwarantuje dobrą zabawę i na pewno nie zostanie przeoczona przez tego brzdąca. Kosmetyki to też świetny materiał do zabawy.
Lubi tańczyć i śpiewać, a będąc w klimatach muzycznych świetną zabawą jest wyciąganie "pendrajwa" z wierzy i próby konsumpcji.
Jest komunikatywny, kiedy coś mu się nie podoba głośno protestuje - bardzo głośno protestuje, zdarza mu się powiedzieć mama, tata, baba, po swojemu woła Olcię, czasami mówi daj i sięga po coś co mamy w rękach, dziś powiedział cześć (cieś) kiedy zajrzałam do łazienki, w której asystował tacie przy goleniu, głośno woła papa i energicznie macha rączką. Przybija piątki. Taki to nasz duży mały chłopiec.
Niestety jedenasty miesiąc nie zaczął się najlepiej, bo choroba, z którą walczymy już od tygodnia jak na razie nie minęła, za to wczoraj pojawiły się pierwsze krostki na buzi i rączkach. Obstawiamy ospę, bo w kolejce do lekarza dwoje dzieci ospowych było. Na razie jeszcze czekamy, bo krostek na pewną diagnozę jest jeszcze troszkę zbyt mało.

wtorek, 5 listopada 2013

Kiedy przychodzi ochota na sen

Gdy Tymuś zaczyna być senny wpycha kciuka do buzi i zapamiętale go ssie (walczymy z tym już od kilku miesięcy i jak na razie rezultatów nie ma), w drugą rękę bierze dowolny miękki materiał - kocyk, bluzeczkę, pieluszkę, a nawet spodnie niekoniecznie własne i przytula do buzi. Taka "sygnalizacja" to dla mnie bardzo duże ułatwienie, bo starsze dzieci, zwłaszcza Olcia, były trudne do zdiagnozowania odnośnie senności. Samo usypianie nie jest już takie proste, zdarza się mu samodzielnie zasnąć po odłożeniu do łóżeczka (rzadko występujące zjawisko u starszaków, u Olci prawie nigdy), najczęściej jednak w ciągu dnia do usypiania służy wózek w ruchu, ewentualnie cycuś (tak - jeszcze cycuś). Śpi niezbyt długo, najczęściej do godziny - wyjątek stanowią dni kiedy z synem zostaje tata, który przy pobudkach jeszcze lula i dziecko zasypia. Ja niestety zwykle w czasie drzemki jestem zajęta domowymi obowiązkami i brak mi i czasu, i cierpliwości zresztą też, do lulania.
Dzisiaj Tymuś nie tylko użył kciuka, ale też podszedł do wózka i próbował do niego wejść, więc błyskawicznie go w nim umieściłam, zamieniłam kciuk na smoczek, okryłam kocykiem i wprawiłam wózek w ruch. 
Wieczór to kąpiel, cycuś i sen. Czasami Tymuś zasypia przy piersi, czasami, kiedy już brzuch pełny a sen jeszcze nie nadszedł, odkładam go do łóżeczka i tam zasypia. Niestety pobudek w ciągu nocy jest mnóstwo, dobre spanie skończyło się wraz z rozpoczęciem ząbkowania, które trwa już od lipca. Teraz jeszcze dodatkowo doszła choroba, która sen utrudnia, więc pobudek namnożyło się tyle, że więcej czuwam niż śpię. To kolejna różnica pomiędzy rodzeństwem, bo Olcia spała w nocy świetnie i w tym wieku przesypiała już praktycznie całe noce, Michaś budził się ale pobudek było jednak mniej, a Tymuś potrafi robić pobudki co 20 minut. Czasami staje w łóżeczku i gada nie mając ochoty na dalszy sen, ale ja wtedy nie zapalam lampki, tylko przytulam i w zupełnej ciszy karmię, najczęściej do momentu aż zaśnie.

Hamburgerowa opowieść

Kilka dni temu na naszym stole zagościła kolacja w w formie szybko i niezdrowo - hamburgery. Były bułki hamburgerowe z torebki, kotlety hamburgerowe z torebki, prażona cebulka z torebki, sklepowy ketchup, majonez i musztarda, no i trochę zieleninki się pojawiło - też sklepowej;) Wszyscy się zajadali (tylko Tymka ominęła ta uczta, bo jeszcze ma trochę za mało zębów) i przy okazji mąż mój, cytując Michasia, nawiązał do hamburgerów, które mieliśmy poprzednim razem
Pewnej letniej, ciepłej, niedzieli wpadliśmy do domu w porze obiadowej, ani obiadu ani składników na obiad nie mieliśmy, a brzuchy były puste, wrzuciłam więc resztkę kotletów mielonych w bułki i wpakowałam do mikrofali. Nie wiem czemu umieściłam je na ruszcie i włączyłam grila. Po dwóch minutach zobaczyłam dym wydobywający się z mikrofali i otworzyłam drzwiczki. A tam bułki płonęły. Doznałam kolejnego zaćmienia umysłu i szybko zamknęłam drzwiczki myśląc, że w ten sposób zahamuję dopływ tlenu i ogień zgaśnie. Stałam przed kuchenką i patrzyłam, ale ogień płonął nadal, zawołam więc Jarka, który ogień po prostu zdmuchnął. Pytał potem czemu nie gasiłam, a moje tłumaczenia ubawiły go setnie.
Wyjęłam nasze hamburgery z czarnymi główkami, górne połowy bułek zdjęłam i wyrzuciłam, a my na obiad zjedliśmy resztę:) Nawet nikt specjalnie nie narzekał, że smakuje lekko spalenizną, tylko wszyscy radośnie się uśmiechali. Czyżby tak działał zapach spalenizny?
A po kilku dniach Michaś stojąc przed mikrofalówką stwierdził: Lubię hambuldely, lubię ogień:)

sobota, 2 listopada 2013

Ach te choroby

Chłopcy są chorzy. Starszy zmaga się z zapaleniem oskrzeli, już właściwie finiszuje, zostały nam jeszcze dwa dni antybiotyku i w poniedziałek idziemy do lekarza skontrolować efekty leczenia. Mam nadzieję, że będzie już dobrze, bo pomimo choroby energia go roznosi, a on roznosi dom i próbuje roznieść też resztki mojego spokoju, ma tysiące pomysłów na minutę i wszędzie go pełno. Tęskni za przedszkolem i zmianą otoczenia. Ile można siedzieć w domu?
Młodszy miał ciężką noc, kasłał tak bardzo, że budził się z płaczem. Dodatkowo tarł ucho. Chcąc nie chcąc zebraliśmy się rano i pojechaliśmy z nim na izbę przyjęć. Odstaliśmy swoje w kolejce, pani doktor obejrzała, osłuchała, wypytała i orzekła zapalenie uszu i początki zapalenia oskrzeli. Przed nami zatem kolejny tydzień przymusowego siedzenia w domu.
Tylko Olcia dzielnie się trzyma. Jutro jedzie z tatą na cmentarze do Siedlec i już odtańczyła taniec radości, ciągle mówi o wyjeździe, co wywołuje łzy u Michasia bo on też chce jechać i jak sam mówi lubi cmentarze. Czeka nas więc jutro ciężki poranek, bo pewnie spazmy rozpaczy u Michasia będą.