poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Sen

Miałam dziś sen, oby tylko nie proroczy.
Śniło mi się, że rozmawiałam z Beatą - mamą czworga dzieci z czego najstarsze chodzi z Olusią do klasy i powiedziałam, że będziemy mieli remis, bo u nas bliźniaki w drodze.
O dalszym spaniu nie było już mowy;)

Pracowity weekend

Mieliśmy wielkie plany na sobotę, plany związane z przygotowaniem gabinetu na nowe biurko, porządkowaniem garażu i koszeniem niemałego trawnika. Plany były mocno ambitne i gdybyśmy zaczeli realizację bladym świtem to może by się je dało zrealizować. Rano jedynie przygotowaliśmy gabinet a pozostałe prace zaczeliśmy blisko południa i przez kilka godzin sprzątaliśmy garaż, dzięki temu garaż już widać. Wywieźliśmy pół samochodu słoików i szklanych butelek, worek butelek plastikowych, a jeszcze dwa pudła plastików czekają na wywózkę, spaliliśmy stosy starych kartonów i kartek, odłożylimy sporo ubrań do PCK, trochę zamietliśmy i na więcej nie starczyło nam już sił.
Zjedliśmy szybki obiad i przyjechali panowie z zamówionym biurkiem, wprowadzając do naszego niezupełnie posprzątanego domu jeszcze więcej bałaganu i zamieszania. W tym czasie Jarek musiał już szykować się do pracy (przede wszystkim zmyć z siebie grubą warstwę garażowego brudu), Michaś się obudził z popołudniowej drzemki, więc i nim trzeba było się zająć. Jarka do pracy zawiózł Kamilek, więc przynajmniej w czasie drogi mógł sobie odpocząć i nie musiął wieźć środkami lokomocji publicznej ciężkiego plecaka. A ja zostałam w domu z dwójką dzieciaków i bałaganem, który musiałam uprzątnąć, dzieciaki wykąpać razem z głowami i siebie doprowadzić do porządku, dopilnować uprzątnięcia rowerów, hulajnóg i podobnego sprzętu oraz pozamykać drzwi. Kiedy wieczorem położyłam się do karmienia marzyłam tylko o śnie. Z zaplanowanych czynności nieruszony został tylko trawnik.

piątek, 27 kwietnia 2012

Słownik Michasia

Michaś jak na dwudziestomiesięczne dziecko przystało ma bogate słownictwo, co prawda wiele słów jest zrozumiałych tylko dla niego, ewentualnie dla elfów lub kosmitów:) ale jest też trochę słów zrozumiałych dla nas wszystkich, identycznych z polskimi lub bardzo zbliżonych:
bam - słowo ulubione, najczęściej używane, oznacza uderzyć, upaść, stuknąć, pobić
mama
tata
baba
ta - tak
ne - nie
ko - kot, koń
koko - kura, kogut
tam
niunia
am - pies, odgłos szczekania
mniam-mniam z mlaskaniem - oznacza, że chce jeść albo coś jest smaczne,
wio - na konia
brum brum - auto, rower, pociąg
da - daj
hu-hu - sowa
uuuu - krowa
zzzzz - pszczoła, mucha.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Z cyklu teksty Oleńki

Dziś o poranku w czasie niezbyt przyjemnej dyskusji o jedzeniu, zachowaniu itp. i odebraniu porannego kakao nasza córka  nieco się zakręciła i obrażona powiedziała:
Trzeba obiecywać obietnice.

Po wizycie u ortopedy

Wczoraj odwiedziliśmy z Oleńką ortopedę, na wizytę czekaliśmy ponad dwa miesiące, no i cóż tu dużo mówić, nasza państwowa służba zdrowia po raz kolejny nas nie zawiodła. Przybyliśmy z wadą postawy, płaskostopiem i koślawością kolan. Pani doktor od razu powiedziała, że kręgosłupa oglądać nie będzie bo to dopiero u siedmioletnich dzieci (Oli brakuje pół roku:/) Nogi obejrzała i koślawości kolan brak, tak po prostu nasza panna ma zbudowaną nogę, że grubsze udo powoduje wizualne wrażenie koślawości. Płaskostopia też nie ma, ale tego się spodziewałam, bo ostatnio sama zauważyłam, że stopa naszej córki się zmieniła, wydaje mi się że wpływ na to mają ćwiczenia wykonywane na balecie i powtarzane też bardziej lub mniej systematycznie w domu. Pani ortopeda dopatrzyła się natomiast, że w czasie  chodzenia stopy lecą lekko do środka i zaleciła siadanie na kokardkę i noszenie odwrotnie założonych kapci. Na koniec usłyszałyśmy kilka miłych słów odnośnie Oleńkowej samodzielności, która sama się rozebrała i sama ubrała bez mojej pomocy. Jak dla mnie nic niezwykłego, ale pani dokor powiedziala, że widok to żadko spotykany i nawet dziewięciolatkom mamusie rozporki zapinają. Przyznam, że poczułam się mile połechtana, że taką ponadprzeciętną samodzielność wykazuje moje dziecię i jest za to chwalone, a i ja jako matka nadmierną opiekuńczością się nie wykazuję (przynajmniej w tym względzie;)).

Korzystając z wyprawy do lekarza umiejscowionego w pobliżu większych centrów handlowych mieliśmy wielkie plany odnośnie zrobienia zakupów do domu. Zakupy miały być  typu remontowo - wyposażeniowego, jednak jakoś czasu zrobiło się mało i nic w oczy szczególnie się nie rzuciło, więc do domu wróciliśmy z jednym wieszakiem na ręczniki do łazienki na dole i dwoma pudełkami do przechowywania zabawek. No i zakupy cały czas przed nami, ale chyba poszukamy bardziej kameralnych sklepów, bo w tych dużych to i ceny jakieś wysokie były, wyższe niż dotychczas spotkane, a wieszak musiał być tam zakupiony bo wyposażenie z tej serii w łazience mamy.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Z cyklu teksty Oleńki

Wczesny piątkowy poranek, Oleńka wstała, zaczęła szykować się do szkoły, zajrzała do plecaka i stwierdziła:
- Nie mogę iść dzisiaj do szkoły.
 - A czemu?
- Bo mam straszny bałagan w plecaku.
- To dobrze córeczko, że tak wcześnie dziś wstałaś, masz jeszcze dużo czasu, żeby uporządkować ten bałagan.
Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwała:)

Odebrałam Olusię ze szkoły i wracałyśmy samochodem, w tym czasie do domu gromadnie wracała też gimnazjalna młodzież. A młodzież jak to młodzież szła i chodznikiem i ulicą, mocno nieostrożnie. Moja panna popatrzyła na to i powiedziała:
- Czy oni oszaleli, tak iść całą ulicą? Przecież to niebezpieczne.

Któregoś wieczora panna nakręcona na bycie idealną stwierdziła:
- Od dziś będę grzeczna, lekka i zwiewna.

I jeszcze stary tekst, który ostanio często kołacze mi się po głowie:
Mamusiu, a jak się zakocham to jak o tym powiem zakochankowi?

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

prawie rok w wielkim skrócie

Wyjazd na rekolekcje wakacyjne (nasze pierwsze, rodzinne) był dla nas owocny i wniósł wiele dobrego do naszej rodziny, chociaż sama podróż i pierwsze dni pobytu były dla nas bardzo trudne. Zaczęło się już od pakowania w dzikim amoku w dniu wyjazdu i wyruszenia z pewnym opóźnieniem. W czasie drogi do Tarnowa nasze młodsze dziecię krzyczało/ryczało już od Warszawy, przerywało tylko wtedy gdy robiliśmy postój i wysiadaliśmy z samochodu. Pierwsze dni pobytu też były pełne krzyku, zwłaszcza w czasie bardziej istotnych punktów dnia. Później jednak nastąpiła pewna poprawa i nasze dziecko spało wtedy, gdy tego potrzebowaliśmy, jeśli oczywiście oddawaliśmy to Bogu. Przed wyjazdem, w czasie drogi i przez pierwsze godziny pobytu walczyłam ze złością, która we mnie zamieszkała i się rozpierała, wychodząc niemalże poza mnie i prawda jest taka, że byłam gotowa zabrać się z powrotem do domu, tylko Jarek i Ola mnie przed tym hamowali. No ale jak wiadomo jeśli chcemy coś zmieniać na lepsze w naszym życiu  napotykamy na przeszkody, bo szatanowi to nie na rękę. Ja osobiście uczyłam się zawierzać Bogu i doświadczałam jego pomocy w małych rzeczach. Był to też czas kiedy zaczeliśmy z Jarkiem rozmawiać na tematy inne niż wydatki i potrzeby, tematy bardziej osobiste, często trudne i mogliśmy rozmawiać spokojnie, bez krzyku.
Te 15 dni przyniosło korzyści całej naszej rodzinie, a największej przemiany doświadczył Michaś, który zaczął się przemiszczać na dwóch nogach:) a w czasie drogi powrotnej pokazał, że może być jak aniołek i grzecznie, cicho podróżować.
No i jeszcze nie mogę przemilczeć tego, że nasza córeczka po raz pierwszy się zakochała. Wybranek o imieniu Andrzej, starszy o 2 lata, potrafił czarować dziewczynki, zachwycając się piękną fryzurą albo bawiąc się lalkami w dom. Rozczuliła mnie pewnego wieczoru, modląc się o to  "żeby Andrzej ją lubił".

Po wakacjach Olusia poszła po raz drugi do zerówki i okazało się, że decyzja nie puszczania jej do pierwszej klasy jako sześciolatki była bardzo dobra. Dziewczyna przestała mieć problemy z tym, co przedtem było dla niej trudne czyli z koncentracją i tempem pracy, nabrała sporej pewności siebie i chętniej zabiera głos, zyskała wiele nowych koleżanek, zaczęła czytać, pisze literki i całkiem nieźle jej to wychodzi. Brak jej jeszcze systematyczności i lubi popołudnia spędzać na zabawie, więc dobrze że ma jeszcze taką możliwość.
W listopadzie zaczęła chodzić na zajęcia baletowe, jest dość sztywna, więc ćwiczenia (zwłaszcza niektóre)są dla niej dość trudne, ale po tych kilku miesiącach widać postępy, więcej ćwiczeń jest w stanie wykonać, trochę się wyciągneła, rusza się z trochę większą gracją.
Olusia co jakiś czas (przerwy kilkutygodniowe albo kilkumiesięczne) ma niestety etapy buntu, trudno jest wtedy do niej dotrzeć, nie słucha racjonalnych argumentów, próbuje ze wszystkich sił postawić na swoim. A mi niestety brakuje cierpliwości, czasami zastanawiam się czy gdybym nie pracowała i miała dla dzieci więcej czasu byłoby lepiej. Czasami czuję się bezradna i bezsilna. Podobnie zresztą jest i z Michasiem, który z jednej strony jest niesamowitym czarusiem, swoim spojrzeniem i zachowaniem chwyta za serce, ale potrafi patrzeć w oczy i broić. Jest dzieckiem, które niszczy wiele rzeczy: łamie, tłucze, obija. Obija nie tylko przedmioty ale siebie też niestety bo jest bardzo dynamiczny i nieuważny, np. w święta Wielkanocne rozciął sobi łuk brwiowy, a po kilku dniach nabił sobie wielkiego siniaka na policzku:( Kiedy coś mu się nie spodoba - bije - zwłaszcza siostrę, kiedy się go woła - ucieka. Coraz bardziej martwi mnie jego zachowanie, staram się być konsekwentna, tylko niestety brakuje mi sposobów na niego. Jarek twierdzi, że sposoby, które stosuję są bezkuteczne i niczego go nie uczą, ja mam jednak nadzieję, że coś wreszcie zacznie przynosić efekty.